niedziela, 25 maja 2014

epilog: daj nam szansę

Siedziałem przed kominkiem gdzieś pośrodku odłamków stolika i piłem czystą. Głowa bolała mnie od odgłosów palącego się drewna i kropli deszczu, które uderzały o parapety okien. Szeroko otwartymi oczami spoglądałem na kończący się trunek. Gdy próbowałem wstać zakręciło mi się w głowie i upadłem na kolana. 
- Kurwa! - przekląłem podnosząc się do pionu i spoglądając na poranioną dłoń. Ciepła, paląca krew spływała wzdłuż ręki aż do łokcia. Idąc do łazienki odstawiłem butelkę na stolik i zacząłem szukać  apteczki. Nie mogłem już słuchać tego pierdolonego deszczu! Czułem, jak rozsadza mi głowę. Wyciągnąłem małe pudełeczko zza lustra i postawiłem je na umywalce. Ręce trzęsły mi się tak, że nie mogłem go otworzyć. 
- Moment! - zawołałem, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Starałem się szybciej otworzyć to cholerstwo, ale nie dałem rady. Nagle stanąłem jak wryty. Odwróciłem się i zobaczyłem Ciebie stojącą w progu. Byłaś cała mokra, miałaś rozmazany makijaż, lecz i tak byłaś piękna. 
- Przepraszam, drzwi były otwarte. - szepnęłaś spoglądając na mnie. Zaschło mi w ustach, nie wiedziałem co powiedzieć, zakręciło mi się w głowie i zrobiło duszno. - Co ci się stało?! - zapytałaś podchodząc bliżej. Wciąż nie mogłem wydobyć z siebie słów. Czułem się, jakbym był sparaliżowany. Dotknęłaś mojej dłoni i przyjrzałaś się jej. - Trzeba jechać z tym do szpitala, na szycie. - odparłaś przenosząc wzrok na moją twarz. 
- Co?! Nie! - od razu wrócił mi głos. Nienawidziłem szpitali, a co dopiero igieł. 
- Tylko tyle masz do powiedzenia?- zapytałaś zaciskając usta w cienką linię.
- Ja?! To ty miałaś wrócić do domu! - naskoczyłem na Ciebie pod wpływem alkoholu szumiącego w mojej głowie. Od razu tego pożałowałem, zobaczyłem jak łzy nachodzą Ci do oczu.
- Ale nie wróciłam, a ty zamiast o mnie walczyć wolałeś się upić! - krzyknęłaś wychodząc z łazienki. Porwałem pierwszy lepszy ręcznik i owinąłem nim rękę. 
- O nie, nie, nie! - zawołałem łapiąc Cię za łokieć i odwracając w swoją stronę. - Ja o ciebie walczyłem! - syknąłem. - To ty...
- Potrzebowałam czasu! - przerwałaś mi zaciskając szczękę. 
- No to go dostałaś!
- Wiesz co? Po raz pierwszy w życiu mam ochotę cię zabić i pocałować!
- Więc to zrób! - krzyknąłem nie bardzo zdając sobie sprawę z Twoich słów. Po chwili poczułem piekący ból na policzku, na którym zapewne odbił się ślad Twojej dłoni, a zaraz potem ujęłaś moją twarz i delikatnie mnie pocałowałaś. Kręciło mi się w głowie. Nie pojmowałem tej całej sytuacji. Byłaś tu, obok, mogłem Cię dotknąć. Całowałaś mnie tak, jakby był to nasz pierwszy i ostatni pocałunek. Odsunęłaś się ode mnie zagryzając dolną wargę. 
- Daj nam szansę, proszę... - szepnęłaś. - Przez te miesiące myślałam, że oszaleję. - dodałaś ze łzami w oczach. Serce podskoczyło mi do gardła. Lekko się uśmiechnąłem i nie pozostawało mi nic innego, jak mocno Cię przytulić. 

Od autorki: Celowo zakończyłam to opowiadanie w taki sposób. Niech każda z Was wyobrazi sobie ich przyszłość jak chce. Pokochałam to opowiadanie całym sercem i jestem z niego naprawdę dumna. Marc był tutaj idealnym mężczyzną, który walczy o miłość, ale też cierpi. Co do Rose, to najpierw było mi jej niezmiernie szkoda, później mnie irytowała, a na koniec znów ją pokochałam. Ah... Z całego serca dziękuję Wam wszystkim za ponad 10 000 wejść i 150 komentarzy, jesteście wspaniałe! <3 Łzy spływają mi po policzkach, bo bardzo szkoda mi, że kończę tą historię, ale po co ją bezsensownie ciągnąć. Mam nadzieję, że epilog się podoba. Teraz możecie znaleźć mnie na Alvaro, a niedługo zapewne zacznę kolejne opowiadanie. Pozdrawiam, Laurel ;*

poniedziałek, 19 maja 2014

rozdział 9: nie potrafię tak

Leżałaś obok, odwrócona plecami i zataczałaś koniuszkami palców małe kręci na moim przedramieniu. Pierwszy raz od dawna byłem naprawdę szczęśliwy. Mógłbym Cię obejmować tak przez cały czas. Podniosłem się i ucałowałem Twoje nagie ramię. Usłyszałem cichutki, radosny śmiech. Wyciągnęłaś rękę i splotłaś moje palce ze swoimi. Objąłem Cię i odwróciłem w swoją stronę. Uśmiechnęłaś się uroczo spoglądając mi w oczy. Pocałowałem Cię delikatnie napawając się tą bliskością. Czułem jak Twoja dłoń powoli zsuwa się w dół moich pleców. Przygryzłem Twoją wargę i uśmiechnąłem się.
- Muszę zbierać się na trening. - szepnąłem. 
- Nie wydaje mi się. - parsknęłaś kładąc się na mnie. Całowałaś mnie po szyi lekko ją przygryzając. 
- Naprawdę muszę iść. - jęknąłem. - Mogę skorzystać z łazienki?
- A mogę ci pomóc? - parsknęłaś. Wstałaś, zawinęłaś się w pościel i potykając się o ubrania zniknęłaś za drzwiami. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Po chwili poszedłem w Twoje ślady. Słyszałem wodę spod prysznica, a kiedy otworzyłem drzwi łazienki zobaczyłem białą pościel leżącą na podłodze. Prychnąłem i wskoczyłem pod prysznic.
~*~
Przez cały trening nie mogłem się skupić. Już wiem dlaczego przed ważnymi meczami zawodnicy mają zakaz widywania się z... partnerkami. Robiąc ente z kolei okrążenie dyszałem jak aportujący pies. 
- Marc, a co to...? - zapytał Gerard z bananem na twarzy wiercąc mi palcem dziurę na szyi pod uchem. Uderzyłem go w dłoń, którą szybko odsuną i razem z Fabregasem zaczął się śmiać. Dotknąłem miejsca, które przed chwilą macał Pique, jednak nic tam nie wyczułem. 
- Z kim imprezowałeś, co, ogierze? - parsknął Cesc. 
- Z bardzo miłą panią. - odparłem lekko się czerwieniąc i uśmiechając. 
- Uuuuuu. - zawyli obaj. 
Po treningu, kiedy miałem iść brać prysznic spojrzałem w lustro. Okazało się, że mam na szyi dość dużą malinkę. Uśmiechnąłem się sam do siebie na wspomnienie wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranku. Wziąłem prysznic i spakowałem się, po czym ruszyłem przez parking w stronę samochodu, o którego opierał się Andres. 
- Potrzebujesz podwózki? - zapytałem rzucając torbę na tylne siedzenie pojazdu. Hiszpan złapał mnie za ramiona i spojrzał mi w oczy. Mimo, że był starszy ode mnie bardzo dobrze się z nim dogadywałem, był moim prawdziwym przyjacielem.
- Wiem, że to chodzi o Rose. - oznajmił poważnie, na co serce zaczęło mi mocno bić i zrobiło się ciepło. Mina mi zrzedła, a twarz pobladła. - Marc, posłuchaj... - zaczął, jednak nie miałem na to wszytsko ochoty.
- Nie, to ty posłuchaj! Pierwszy raz od dawna jestem szczęśliwy, a ty, zamiast cieszyć się moim szczęściem chcesz to wszystko zepsuć! - wyrwałem mu się. 
- Chcę, żebyś był szczęśliwy, ale to nie wypali! Ona była narzeczoną twojego brata! on nie żyje, a Rose chce tylko zapomnieć! - krzyknął lekko szturchając mnie za ramię. Odtwarzałem jego słowa cały czas w głowie, w kółko i w kółko. Łzy napłynęły mi do oczu, jednak zacząłem szybciej mrugać, żeby nie dać tego po sobie poznać. W głębi serca wiedziałem, że Andres ma rację, jednak nie chciałem się do tego przyznać. - Wiem, że ją kochasz, ale ten związek... nie ma prawa istnieć. Proszę, przemyśl to. Chcę dla ciebie jak najlepiej. - zakończył poklepując mnie po ramieniu, po czym odszedł. Wsiadłem za kierownicę i oparłem o nią czoło. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach, nie miałem siły ich zatrzymywać. Andres miał racje i wiedziałem o tym. Kochałem Cię całym sercem...
~*~
Po kilkunastu minutach w końcu wyjechałem z parkingu i skierowałem się w stronę Twojego mieszkania. Miałem kompletną pustkę w głowie, nie wiedziałem co mam zrobić, ale wiedziałem, ze Cię kocham i że jestem szczęśliwy. Zaparkowałem i wysiadłem z samochodu. Z każdą sekundą, kiedy zbliżałem się do drzwi serce biło mi coraz szybciej. Zapukałem i czekałem... jak na ścięcie. W końcu, po sekundach, które dłużyły się jak godziny otworzyłaś drzwi. Miałaś na sobą śliczną sukienkę, w której wyglądałaś jak mała dziewczynka. 
- Cześć. - uśmiechnęłaś się lekko wpuszczając mnie do środka. Nie miałaś jednak tak dobrego nastroju jak rano. - Marc, musimy porozmawiać... o tym, co stało się wieczorem. - przełknęłaś głośno ślinę, a mi zrobiło się duszno. 
- Wiem. - szepnąłem podchodząc do okna, po czym oparłem się o parapet. Czułem jak dotykasz dłonią moje plecy. Wstrzymałem oddech nie bardzo wiedząc co chcesz zrobić. 
- Nie potrafię tak. - jęknęłaś stając obok. Ujęłaś moją dłoń i przyłożyłaś do policzka. Miałaś łzy w oczach i dygotałaś. - Myślałam, że to wypali, że będę znowu szczęśliwa, ale... nie umiem. To wszystko stało się za szybko. - dodałaś. Stałaś teraz przede mną, pomiędzy moimi ramionami opierającymi się o parapet. Spuściłem oczy nie chcąc patrzeć Ci w oczy. Doskonale wiedziałem...
- Marc... - szepnęłaś błagalnie. W tym momencie łzy zaczęły spływać mi po twarzy.
- Ale ja tak bardzo cię kocham. - jęknąłem żałośnie zdając sobie sprawę, że biorę Cię na litość, a tego nie chciałem. 
- Też cię kocham. - odparłaś. Powiedziałaś to. Powiedziałaś. - Cały czas cię kochałam, ale bałam się tego. Daj mi czas... proszę. - zakończyłaś zbliżając swoją twarz do mojej, po czym złożyłaś na moich ustach delikatny pocałunek. - Kocham twój uśmiech, kocham twój śmiech, kocham to, jak bardzo ci na mnie zależy, ale...
- Ale? - uniosłem brwi.
- Ale bardziej kocham Erica. - spuściłaś wzrok uwalniając się z mojego uścisku. W tym momencie miałem wrażenie, że moje serce się zatrzymało. Wbiłaś mi nóż w plecy. Zagryzłem usta i tak po prostu wyszedłem. Przez całą drogę do samochodu nie mogłem złapać oddechu. Słyszałem jak mnie wołasz, jednak nie miałem zamiaru się zatrzymać.
~*~
Od tamtego dnia kinęło równo pół roku. Przez te miesiące nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Razem z kolegami z klubu chodziłem na imprezy, zatracając się w tym bez pamięci. Wszystko się zmieniło. Przyjaciele i piłka znów były na pierwszym miejscu moich wartości. Nie miałem z Tobą żadnego kontaktu, rodzice nie wiedzieli co się dzieje. Funkcjonowałem jakbym był w transie. Wyłączyłem uczucia. Czułem się jak robot, nie wiedziałem co do końca robię. Nie przejmowałem się niczym... aż do momentu, w którym w skrzynce na listy znalazłem kopertę zaadresowaną do mnie. Nadawcy nie było. Rozsiadłem się wygodnie na kanapie w salonie i otworzyłem kopertę. 
Drogi Marcu,
Czy tak powinno się zaczynać list? Nie wiem, prawdę powiedziawszy pierwszy raz go piszę. Nawet nie wiesz jak długo chciałam do Ciebie napisać, jednak nie miałam odwagi, a teraz kiedy to robię nie wiem co Ci napisać, chociaż chciałabym wiele... 
Chcę Cię przeprosić. Wiem ile musiałeś przeze mnie wycierpieć. Uwierz mi, gdybym mogła cofnęłabym czas i nigdy nie przyjechałabym do Barcelony. Nie chciałam sprawić Ci takiego bólu. Codziennie myślę o tym, jak wyglądałoby Twoje życie gdybym się w nim nie pojawiła. Zapewne byłbyś szczęśliwy z kobietą swojego życia u boku, którą ja nie jestem. Ale chcę, żebyś wiedział jedno: Kocham Cię. Szczerze, z całego serca Cię kocham i wiem, że Ty mnie też, ale chcę, żebyś przestał. Zapomnij o mnie, żyj pełnią życia, znajdź kobietę, która będzie Ciebie warta, która doceni Twoją troskę i miłość, ponieważ ja nie byłam w stanie tego docenić. 
Chciałam się z Tobą pożegnać. Wracam do Irlandii. Nawet nie wiesz jak się czułam mieszkając kilka kilometrów od Twojego domu i nie mogąc się do Ciebie przytulić czy chociaż odezwać, bo wiem, że przez ostatnie miesiące mnie znienawidziłeś. 
Żegnaj, 
Rose
Po przeczytaniu ostatnich słów łzy spłynęły mi po policzkach. Czułem się okropnie! Nie mogłem nic zrobić, byłem słaby. Świadomość, że lecisz właśnie do Irlandii, albo, że już w niej jesteś sprawiała, że miałem ochotę umrzeć. Złość, która we mnie siedziała chciała się wydostać na zewnątrz. Nie mogąc sobie z tym wszystkim poradzić wstałem i kopnąłem w stół, który po uderzeniu w panele rozbił się. Byłem słaby...

Od autorki: Uff... no to za nami ostatni rozdział tego opowiadania, a przed jeszcze epilog. Mam nadzieję, że Wam się podoba, bo uroniłam nad nim nie jedną łzę. Słowa pożegnania zostawię na epilog. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.

środa, 30 kwietnia 2014

rozdział 8: nie chcę żebyś żałowała

Ciągnąc walizkę podążałem za Tobą do samochodu. Włożyłem walizkę do bagażnika i usiadłem na miejscu pasażera. Obserwowałem, jak trzęsącymi dłońmi zapinasz pasy i ruszasz. Żadne z nas, przez całą drogę nie odezwało się słowem. Wciąż czułem słodki smak twoich słodkich ust, w myślach w kółko odtwarzałem tę chwilę. Nie zwróciłem uwagi, kiedy zaparkowałaś przed akademikiem. Mogłaś pozwolić sobie na takie luksusy jak mieszkanie czy miejsce na parkingu, bo studiowałaś na prywatnej uczelni.
- Wychodzisz, czy tutaj zostajesz? - zapytałaś lekko się uśmiechając. Szybko wyszedłem i pobiegłem za Tobą do mieszkania. Otworzyłaś drzwi wpuszczając mnie do środka. Rozejrzałem się dookoła.
- Zrobiłaś małe przemeblowanie. - zauważyłem. 
- Tak, miałam wenę. - parsknęłaś. - Tak więc, mam tutaj sałatkę i rybę. - oznajmiłaś wskazując na miskę i piekarnik. 
- Aż zgłodniałem. - odparłem opierając się o blat obok Ciebie. 
- W takim razie weź z półki talerze, a tam w szufladzie są sztućce i nakryj do stołu. - poleciłaś, a ja zasalutowałem i wziąłem się do roboty. Obserwowałem każdy Twój ruch, gdy mieszałaś sałatkę czy wyciągałaś z piekarnika rybę. Po chwili podeszłaś do stołu, położyłaś jedzenie na podstawkach i oparłaś się o krzesło. - Pójdę się przebrać i zaraz jestem, możesz już zacząć jeść, żeby nie wystygło. - uśmiechnęłaś się, po czym zniknęłaś w sypialni. Doświadczenie nauczyło mnie, żebym nie gapić się przez uchylone drzwi, więc nawet się nie odwróciłem. Nałożyłem na talerz rybę i sałatkę.
- Smacznego. - usłyszałem za sobą Twój głos. 
- Nawzajem. - usiadłaś na przeciw w czarnym dresie i zabrałaś się za jedzenie, zrobiłem to samo. Nagle usłyszałem dzwonek swojego telefonu. Przeprosiłem i wstałem od stołu, po czym podszedłem do okna.
- Słucham? 
- Marc, gdzie jesteś? Czekamy z tatą na ciebie z obiadem. - usłyszałem zmartwiony głos matki. Na śmierć o tym zapomniałem!
- Boże, mamo, przepraszam. Zapomniałem! - zagryzłem wargi. - Jestem u Rose, pomagam jej z...
- Dobrze, nie tłumacz się. Skoro jesteś u Rose, nic się nie stało. Kocham cię. - w tym momencie matka zakończyła rozmowę. Włożyłem telefon do kieszeni i usiadłem. 
- Coś się stało? - zapytałaś z pełną buzią sałatki na co szeroko się uśmiechnąłem. Gdy zdałaś sobie sprawę o co chodzi zasłoniłaś usta dłonią i lekko się zarumieniłaś.
- Mama dzwoniła, pytała się gdzie jestem, ale wszystko jest okej. Ap ropo, nie wiedziałem, że potrafisz tak gotować. - parsknąłem.
- Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. - uśmiechnęłaś się uroczo. Gdy skończyliśmy jeść pomogłem posprzątać ci po obiedzie.
                                                                              ~*~
- Jak tam na uczelni? - zapytałem siadając na kanapie. 
- A, bardzo dobrze, kamera bardzo się przydaje... zaproponowano mi pracę na planie jakiegoś filmu, będzie kręcony w wakacje, mam być... asystentką od spraw technicznych. - oznajmiłaś lekko się zamyślając nad ostatnimi słowami. Kiwnąłem powoli głową spoglądając na Ciebie z szerokim uśmiechem. - Nie śmiej się! To poważna sprawa! - uderzyłaś mnie poduszką.
- Nie śmieje się! Po prostu...
- Po prostu? - uniosłas brwi.
- Dobra, śmieje się. - odparłem, po czym znów oberwałem poduszką. - No, ej, za co to?! Jestem szczery! - rozłożyłem ręce w geście rezygnacji. 
- Mhm, czasami aż za bardzo. - odparłaś wciąż się uśmiechając. - Co robimy? - zapytałaś wygodnie się układając. - Oglądamy coś? - spojrzałem na Ciebie zdziwiony, chciałem powiedzieć, że muszę lecieć, ale kiedy sama to zaproponowałaś, to czemu nie. W środku coś wierciło mi dziurę, żeby zapytać dlaczego nic nie mówisz o tym, co stało się na lotnisku, ale... mógłbym wciąż wpatrywać się w Twój uśmiech, nie chciałem, by zszedł Ci z twarzy. 
- Jasne, a co masz fajnego? - wstałaś i podeszłaś do szafki obok telewizora. Po kilku sporach wybraliśmy jakąś komedię. 
- Załącz, a ja zrobię popcorn. - oznajmiłaś podając mi płytę. Podczas gdy ja starałem się zapoznać z pilotem do obsługi, ty włożyłaś paczkę kukurydzy do mikrofalówki, a już po kilkudziesięciu sekundach wysypałaś po miski popcorn. Położyłaś naczynie na stole i podeszłaś do okna, gdzie zasłoniłaś rolety. W pomieszczeniu zapanował mrok.
- No jasne, teraz gówno widzę. - skrzywiłem się. 
- Bo ty sierota jesteś. - odparłaś wyrywając mi pilot. Szybko załączyłaś film, a ja siedziałem na kanapie próbując dojść do wniosku jak szybko to zrobiłaś. Usiadłaś obok mnie po turecku i wzięłaś miskę z popcornem.
Kiedy jeden z bohaterów filmu zmarł łzy spływały Ci po twarzy. nie wiedziałem co powiedzieć... nie miałem pojęcia, ze w tym filmie jest coś takiego. 
- Trzymasz się? - zapytałem starając się uśmiechnąć. Spojrzałaś na mnie przechylając głowę na bok. Ledwo widziałem Cię w tych ciemnościach, ale zauważyłem, że się do mnie zbliżasz. Nagle się zatrzymałaś. 
- Nie mam pojęcia, czy to co robię jest dobre, ale... nie chcę na razie myśleć o konsekwencjach. - wyszeptałaś. Jedyne co mogłem zrobić, to kiwnąć głową. Poczułem Twoje drżące usta na swoich. Byłaś tak niepewna, wręcz zagubiona. Położyłaś dłoń na moim policzku i przysunęłaś się jeszcze bliżej. Całowałem Cię coraz śmielej, bardziej namiętnie. Powoli wsunęłaś język w moje usta, w tym samym czasie siadając na mnie. Wsunąłem dłonie pod Twoją koszulkę zataczając opuszkami palców małe kręgi na plecach i brzuchu. Miałaś gęsią skórkę i z trudem oddychałaś.
- Nie chcę żebyś żałowała. - powiedziałem odrywając się na chwilę od Ciebie. Spuściłem głowę nie chcąc patrzeć Ci w oczy.
- Nie będę żałować. - odparłaś unosząc palcem moją głowę, po czym znów mnie pocałowałaś. Guzik po guziku odpinałaś moją koszulę. Zaczęłaś całować mnie po szyi, powoli zjeżdżając w dół. Odchyliłem głowę czując Twoje usta na obojczyku, później na klatce piersiowej. Zrzuciłaś z siebie dresową bluzę zostając tylko w staniku. Kiedy Cię podnosiłem objęłaś nogami moje biodra. Po omacku próbowałem trafić do sypialni. Gdy to się udało położyłem Cię na łóżku. Złapałem Twoje nadgarstki i przytrzymałem po obu stronach głowy. Całowałem Cię po całym ciele rozkoszując się każdą sekundą. Cicho jęknęłaś kiedy jednym ruchem ściągnąłem Twoje spodnie. Wróciłem do Ciebie, do Twoich ust, których od tak dawna pragnąłem. Czułem Twoje ręce szarpiące się z paskiem jeansów. Kiedy w końcu Ci się to udało zdjąłem resztę ubrań. Zawisłem nad Tobą, spoglądając głęboko w Twoje oczy. Oboje ciężko oddychaliśmy. Położyłaś dłonie na moje łopatki i przyciągnęłaś mnie do siebie. Kiedy powoli w Ciebie wchodziłem wbiłaś paznokcie w moje ciało i odchyliłaś głowę, a ja całowałem Cię po szyi.
- Marc! - krzyknęłaś nagle, a ja poczułem kropelki krwi spływające po moich łopatkach. Sapnąłem starając się złapać oddech. Ścisnąłem pościel tak mocno, że kostki mi zbielały. Poruszałem się coraz szybciej, cały czas patrząc Ci w oczy. Podniosłaś się i wpiłaś w moje usta. Zakręciło mi się w głowie. Chciałem, by ta chwila nigdy się nie kończyła. 

Od autorki: Nie, nie wierzę, że to zrobiłam. Ale to był impuls i pod wpływem Nandos i Minizy tego nie usunęłam, zawdzięczacie to tylko im! Rozdział zostawiam Wam do oceny. Chciałam tylko powiedzieć, że jeszcze tylko dwa rozdziały, epilog i żegnamy się niestety z tą historią. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.

niedziela, 20 kwietnia 2014

rozdział 7: to ty dałeś im nadzieję

Od tego pamiętnego wieczoru minął ponad tydzień. Rano zjedliśmy śniadanie, a później tak po prostu wyszedłem. Wielokrotnie wracam myślami do tej nocy, lecz serce boli za każdym razem. Chcę znów trzymać Cię w ramionach, zasypiać i budzić się przy Tobie, już zawsze. Wczoraj wyjechaliśmy z drużyną na finał Pucharu Hiszpanii. Byliśmy w dobrej myśli. Rano, na śniadaniu, gdy siedziałem przy stoliku w jadalni z Cristianem, Gerardem i Andresem zadzwoniłaś Ty. Byłem w niebie, kiedy na wyświetlaczu zobaczyłem Twoją uśmiechnięta twarz. To zdjęcie zrobiłem w dniu, gdy Hiszpania wygrała Euro 2012, na policzku miałaś namalowaną flagę i koszulkę reprezentacji na sobie. Przeprosiłem kolegów podchodząc do okna i odebrałem.
- Cześć, Rose - przywitałem się opierając się o parapet i spoglądając przez okno.
- Hej. Dzwonię żeby życzyć Ci powodzenia dzisiaj. Trzymam mocno kciuki. - usłyszałem.
- Dziękuję. Miło, że dzwonisz. - odparłem zagryzając dolną wargę.
- Chciałam cię jeszcze przeprosić, że się nie odzywałam, ale miałam zaliczenia w zeszłym tygodniu. Bardzo dziękuję za kamerę. - rzekłaś, a ja od razu wyobraziłem sobie, jak biegasz z nią po parku i się śmiejesz.
- Już mówiłem, że ci się należała. Chcę widzieć rezultaty, jak przyjadę.
- Nie ma sprawy. Muszę kończyć, bo Elena po mnie przyszła. Liczę na was. - parsknęłaś, a ja w słuchawce usłyszałem głos Twojej przyjaciółki, która próbowała śpiewać piosenkę lecącą w radiu.
- Zaczekaj. - jęknąłem zdając sobie sprawę, że chcesz zakończyć rozmowę. - Nie rób niczego głupiego, nie będę mógł przyjechać tak szybko. - dodałem, a ty parsknęłaś śmiechem.
- Nie martw się. Powodzenia. - zakończyłaś. Wróciłem do stolika, by dokończyć sałatkę.
- Myślałem, że dałeś sobie spokój z Rose. - zagaił Cristian, za co oberwał w potylicę od Gerarda. Nie odpowiedziałem przyjacielowi, tylko upiłem łyk kawy.
~*~
Ostatni wdech i wydech, ostatnie spojrzenie na wnętrze tunelu, ostatnia sekunda spokoju. Weszliśmy na murawę, by wysłuchać hymn Hiszpanii, po którym rozpoczął się mecz. Pierwszą połowę, która przegraliśmy 0:1 pamiętam jak przez mgłę. Nie wiedzieć dlaczego nie byliśmy sobą, daliśmy Madrytczykom za dużo przestrzeni i luzu. Martino podczas przerwy w szatni dawał nam wskazówki, mówił o kibicach, o radości jaką im sprawimy... na murawę wyszliśmy w bojowych nastrojach, pełni wiary i nadziei. Kiedy z korneru Xavi dośrodkował piłkę chciałem zrobić wszystko, by pomóc mojemu klubowi. Udało mi się! Strzeliłem gola! Strzeliłem go w tak ważnym momencie! Chłopcy skoczyli na mnie, w tej chwili byłem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, a gola oczywiście zadedykowałem Ericowi, którego imię miałem napisani na dłoni. Podbiegłem do jednej z kamer wskazując na nią. Niestety, ta chwila nie trwała długo. W osiemdziesiątej szóstej minucie wszystko dobiegło końca. To przeze mnie przegraliśmy! Nie zdołałem wygrać pojedynku z Garetem Bale'm, który strzelił drugiego gola. Upadłem na murawę i zasłoniłem twarz dłońmi. To nie mogło się stać... Oczywiście walczyliśmy do ostatniej minuty, ale po końcowym gwizdku byłem wyczerpany. Chciało mi się płakać... Po odebraniu medalu pocieszenia wróciłem na murawę, przykucnąłem i ze łzami w oczach spoglądałem na Ikera Casillasa podnoszącego puchar, który mógł należeć do nas. Gdy zawodnicy Realu zeszli na murawę zaczęliśmy znikać w tunelu. Lekko się uśmiechnąłem, jednak w środku wciąż chciało mi się krzyczeć i płakać. Podszedłem do Sergio Ramosa, by pogratulować.
- Świetny mecz. - zaczął. - Masz przed sobą świetlaną przyszłość.
- Dzięki. Nie wpakuj pucharu pod autobus. - prychnąłem, na co obrońca się zaśmiał. Pogratulowałem pozostałym kolegom z reprezentacji i również zszedłem do szatni.
~*~
Następnego dnia emocje opadły, a my po śniadaniu i krótkim spacerze udaliśmy się na lotnisko, by wrócić do Barcelony. W samolocie już nie mogłem patrzeć na nagłówki gazet ze zdjęciami z meczu. Widząc pochlebne opinie na mój temat zdziwiłem się, w końcu to przez mój błąd możemy zapomnieć o pucharze.
- Ej, głowa do góry. - szturchnął mnie z Cristian, który siedział obok. - Uratowałeś nam nie raz dupę i zagrałeś świetny mecz. Nie obwiniaj się. - oznajmił z uśmiechem, po czym założył słuchawki i zasnął.Nie wiedziałem co myśleć o tym wszystkim, po chwili poszedłem w ślady Cristiana.

Po kilkudziesięciu minutach lotu rozespani wysiedliśmy z samolotu i udaliśmy się każdy w swoją stronę. Kiedy w budynku czekałem na bagaż usłyszałem swoje imię. Ledwo zdołałem się odwrócić, kiedy Ty przytuliłaś się do mnie.
- Cześć. - przywitałaś się z uśmiechem na twarzy.
- Co tutaj robisz? - zdziwiłem się, jednak nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu.
- Chciałam cię osobiście przywitać po wspaniałym meczu.
- Wspaniałym? Chyba go nie oglądałaś... to było fatalne, przeze mnie przegraliśmy. - odrzekłem szarpiąc za rączkę torby.
- Co ty wygadujesz? To był wspaniały mecz w twoim wykonaniu! To właśnie ty dałeś im nadzieję na wygraną. Kibice cię uwielbiają. - dotknęłaś mojego ramienia. Otworzyłem usta, by odpowiedzieć, jednak stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewał. Stanęłaś na palcach, z dłonią na policzku i lekko musnęłaś moje usta. Serce podskoczyło mi do gardła, nie mogłem wydusić z siebie słowa. To było coś magicznego, czego nigdy nie zapomnę. Całowałem się z wieloma dziewczynami, ale to było coś wyjątkowego!
- Przepraszam. - szepnęłaś nagle, zdziwiona najwyraźniej swoim czynem. - Nie, nie powinnam... nie powinnam... - zagryzłaś usta rozglądając się dookoła.
- Tak, masz rację, to ja powinienem. - odparłem obejmując Cię. Złożyłem na Twoich ustach tak delikatny i czuły pocałunek, bojąc się, że uciekniesz, że już nigdy Cię nie zobaczę, czego bym nie przeżył. W końcu, po długich sekundach oczekiwania odwzajemniłaś pocałunek.
- Em... - odsunęłaś się dotykając palcami swoich ust. - Zrobiłam obiad, może chciałbyś wpaść? - zapytałaś niepewnie, jakby sama nie wierzyłaś w swoje słowa. Kiwnąłem tylko głową.

Od autorki: Oh, ah, zrobiło się słodko z tym siódmym rozdziałem. Mam nadzieję, że się podoba! Przez ostatnie dni byłam w niebie w związku z wygraną Realu w Pucharze Króla no i oczywiście w związku z przepięknym golem Marca! Jestem z niego dumna <3 Osobiście rozdział w miarę mi się podoba, ale pozostawiam go Waszej ocenie. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!

piątek, 4 kwietnia 2014

rozdział 6: nie chciałam, żebyś tak cierpiał, uwierz mi, proszę...

Nie wiem jak długo siedziałem na kanapie, czas przestał istnieć w chwili, kiedy położyłaś swoją głowę na moim kolanie i podwijając kołdrę zasnęłaś. Delikatnie przeczesywałem palcami Twoje czekoladowe loki chcąc na zawsze je zapamiętać. Byłaś tak krucha i bezradna, chciałem zamknąć Cię w swoich ramionach i nie wypuszczać. Jak długo człowiek może być beznadziejnie zakochany? Myślałem, że to uczucie przejdzie, tak samo szybko, jak się zaczęło... ale kiedy dałaś mi chociaż cień nadziei zakochałem się w Tobie jeszcze bardziej, choć nie wiem, czy to było możliwe.
Zaczęłaś się wiercić i pojękiwać. Śnił Ci się koszmar i wiedz, że gdybym mógł zabrałbym to cierpienie, byś znów się uśmiechała, byś była szczęśliwa. Wziąłem Cię więc na ręce i starając się iść najciszej przeniosłem do sypialni. Oparłaś głowę o moje ramie, przez co czułem Twój słodki oddech na skórze. Kładąc Cię na łóżko poczułem ścisk w okolicy klatki piersiowej. Z całych sił ściskałaś moją koszulkę, nie chciałaś jej puścić.
- Nie odchodź... - wyszeptałaś ledwo dosłyszalnie z wciąż zamkniętymi oczyma. W tym momencie moje serce ponownie rozpadło się na milion drobnych kawałeczków. Nie byłem w stanie Ci odmówić, po prostu nie umiałem, byłem cały Twój, mogłaś robić ze mną co chciałaś. Zaledwie kilkanaście miesięcy temu piłkę nożną przekładałem ponad wszystko, liczyli się tylko przyjaciele i imprezy, ale Ty odmieniłaś całe moje życie. Powoli, by Cię nie obudzić położyłem się obok. Starałem się nie wyrządzić Ci krzywdy, ponieważ wciąż ściskałaś moją koszulkę. Delikatnie ująłem Twoją dłoń, a ty natychmiast odpuściłaś. Splotłem nasze palce i mocno przytuliłem się do Ciebie. Nie chciałem wracać się po kołdrę, wolałem jak najdłużej mieć Cię w swoich ramionach. Przylegałaś do mnie każdym centymetrem ciała, od stóp, aż po czubek głowy. Czułem jak trzęsiesz się z zimna, jak oddychasz, jak bije Ci serce. Przez tak długi czas byłem samotny, ale pojawiłaś się Ty, diametralnie mnie zmieniając. Podniosłem się na chwilę, by pocałować Cię w czoło. Miałaś delikatną, miękką skórę, której zapach zapamiętam do końca życia. Byłaś wszystkim, czego mogłem pragnąć. Kilkukrotnie, gdy już zasypiałem zaczynałaś się wiercić i szarpać. Przytulałem Cię wtedy najmocniej jak umiałem i szeptałem do ucha, że jesteś bezpieczna. Za którymś razem z rzędu coś wystraszyło Cię na tyle, że obudziłaś się cała spocona, a łzy momentalnie zaczęły spływać Ci po policzkach.
- Hej, hej, co się stało? - zapytałem ledwo przytomny gdy zaczęłaś rzucać się po łóżku. W porównaniu do Ciebie nie zmrużyłem oka na więcej niż piętnaście minut.
- Boję się. - jęknęłaś zdezorientowana. - Co noc śni mi się Eric. - zaczęłaś ocierając łzy. - Ale to nie są zwykłe sny... on mnie obwinia za to wszytko... - chciałaś jeszcze mówić, jednak przerwałem kładąc Ci dłoń na policzku.
- Wiesz, że to nie twoja wina, nie możesz się obwiniać. - kiwnąłem przecząco głową spoglądając w Twoje oczy. - Oboje jesteśmy zmęczeni, prześpij się jeszcze trochę. - westchnąłem z lekkim uśmiechem z powrotem się kładąc. Oczy same mi się zamykały, byłem wykończony tą nocną walką z Tobą. Pierwszy raz czułem się tak słaby, ciało odmawiało mi posłuszeństwa, tak samo jak umysł, który również potrzebował odpoczynku.
- Przepraszam. - szepnęłaś cicho kładąc się obok.
- Za co? - udało mi się znaleźć siłę, by otworzyć jedno oko, które i tak ledwo widziało w egipskich ciemnościach, które panowały w pokoju.
- Za to, że pojawiłam się w twoim życiu. - odparłaś, a po głosie wiedziałem, że znów płaczesz.
- O czym ty mówisz? - w tej chwili byłem naprawdę zdezorientowany, nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć.
- Gdybym nie jechała wtedy w tym cholernym pociągu nigdy byś mnie nie spotkał, nigdy byś się we mnie nie zakochał, nie zraniłabym cię, nie musiałbyś cierpieć. - mówiłaś jak w transie, nie przerywając. Łzy coraz szybciej spływały Ci po policzkach. - Marc, uwierz mi, nigdy, ale to nigdy nie chciałam cię skrzywdzić. - wybuchnęłaś płaczem ujmując moją twarz. Oparłaś swoje czoło o moje i starałaś się głęboko oddychać. Mimo, że ledwo Cię widziałem doskonale wiedziałem jak teraz wyglądasz, jak piękna jesteś nawet wtedy, kiedy płaczesz.
- Błagam, nie płacz. - jęknąłem żałośnie ściskając Twoje dłonie, które wciąż trzymałaś na mojej twarzy. Jedną z nich delikatnie zsunąłem i pocałowałem.
- Nie chciałam, żebyś tak cierpiał, uwierz mi, proszę... powiedz, że mi wierzysz. - mówiłaś jak najęta, cała dygotałaś.
- Oczywiście, że ci wierzę... - rzekłem starając się uśmiechnąć. Dopiero wtedy się uspokoiłaś. Biorąc głęboki oddech odsunęłaś się i usiadłaś. Zaczęłaś ocierać łzy i spięłaś włosy gumką, która leżała na stoliku. Nie mogłem znieść tej ciszy, tak bardzo mnie ona dobijała. W głowie wciąż odtwarzałem to, co się przed chwilą wydarzyło starając się wszystko zrozumieć. Z zamyśleń wyrwałaś mnie Ty kładąc się na mojej klatce piersiowej. Znów miałem Cię w ramionach, mogłem Cię przytulać... po prostu byłaś.
- Dobranoc... - szepnęłaś. Oddychałaś wolniej, nie trzęsłaś się, uspokajałaś się słuchając bicia mojego serca, aż w końcu zasnęłaś. Zrobiłem to samo.

Od autorki: Na początku, dedykuję ten rozdział mojej kochanej Minizie, której obiecałam coś w tym rozdziale, jednak muszę ją przeprosić: obiecuję, że pojawi się to w następnym! Mam nadzieję, że post się podoba, bo ja uroniłam nie jedną łezkę. Wiem, że jest bardzo, ale to bardzo krótki, jednak nie chciałam psuć tego klimatu i magii. Chciałabym również z całego podziękować za wszytskie komentarze, jesteście wspaniałe! <3 Pozdrawiam i do napisania, Laurel!
P.S. Zapraszam na prolog na una-obsesion.blogspot.com !



piątek, 21 marca 2014

rozdział 5: zostaniesz ze mną?

Tak! W końcu trener wystawił mnie w pierwszym składzie. Poprawiłem się na treningach, więc zostałem nagrodzony. Jakby tego było mało po rzucie wolnym wykonywanym przez Fabregasa udało mi się zdobyć gola! Szybko podbiegłem do linii bocznej i rzucając się na kolana spojrzałem w niego szepcząc kilkukrotnie imię brata.
- Tęsknię za tobą. - rzekłem do siebie ocierając pojedynczą łzę z policzka, a zaraz potem poczułem rzucających się na mnie kolegów z klubu. Czułem się cudownie! W końcu zagrałem udany mecz, strzeliłem gola i mogłem zadedykować go Ericowi, który spoglądał na mnie z nieba.
Pakując ostatnie rzeczy do torby usłyszałem dźwięk telefonu. W szatni panował zgiełk i hałas, wszyscy mieli dobre humory, niektórzy nawet śpiewali. W pewnym momencie Gerard i Cesc w ręcznikach wybiegli z łazienki i zaczęli tańczyć coś niezidentyfikowanego, a reszta im śpiewała. Uśmiechając się wyszedłem z szatni i odebrałem telefon.
- Słucham? - zapytałem na tyle głośno, by przekrzyczeć wyjących chłopaków.
- Cześć Marc, mam nadzieję, że nie przeszkadzam. - usłyszałem głos Eleny, Twojej przyjaciółki. Od razu przed oczami pojawiła mi się jej burza rudych loków i duże, ciekawe wszystkiego piwne oczy.
- Nie, jest okej, właśnie miałem wychodzić z chłopakami. Coś się stało? 
- Rose coś odwaliła. - jęknęła, wiedziałem, że płacze. - Dzwonił do mnie przed chwilą Pierre z 'Rêves Français' i prosił, żebym przyjechała po Rose, a ja jestem właśnie u rodziny w Valencii. - dodała.
- Nie ma sprawy, załatwię to, tylko wyślij mi adres tego baru, zgoda? - na tym zakończyliśmy rozmowę. Pobiegłem po torbę, przeprosiłem chłopaków i odbierając sms od Eleny wyjechałem z parkingu i skierowałem się w stronę baru. Nie wiedziałem, czego mam się spodziewać, nie wiedziałem co w ogóle myśleć o tej całej sytuacji. Nigdy nie piłaś, przynajmniej ja tego nie widziałem. Przed wyjściem chłopcy protestowali, jednak w takiej sytuacji nie mieli nic do gadania. Musiałem Ci pomóc, to było najważniejsze.
~*~
Spokojnym, lecz zdecydowanym krokiem przemierzałem parking, by po chwili znaleźć się u progu baru, o epickiej nazwie francuskie sny. Pierwszym co rzuciło mi się w oczy była Twoja drobna sylwetka opierająca się o bar. Trzymałaś w dłoni kolejny kieliszek wódki, ledwo trzymając się na miejscu. Dookoła Ciebie stał niemały wianuszek adoratorów, którzy namawiali Cię, do wypicia kolejnej kolejki. Kiedy dłoń jednego z nich wylądowała na Twoich plecach pięści zacisnęły mi się tak mocno, że kostki mi zbielały.
- Ej, panowie! - krzyknąłem dosłownie wdzierając się między nich. - Koniec tego dobrego! - dodałem.
- A ty kto? - zdziwił się jeden z nich zaciskając zęby, na pierwszy rzut oka było widać, że chce mi przyłożyć. 
- Ktoś kogo zapamiętasz do końca życia. - odparłem będąc już na skraju kulturalnego zachowania. Przewyższałem go prawie o głowę, jednak nie dawał za wygraną. 
- Chcesz się bić smarkaczu? - syknął. - Ta dziewczyna obiecała mi już niespodziankę, nie zrezygnuję z niej. - dodał uśmiechając się. Tego już nie zdołałem wytrzymać. Dosłownie rzuciłem się na niego porządnie obijając mu gębę. 
- Marc! Przestań! - usłyszałem Twój głos. Wstałaś z krzesła i zataczając się podeszłaś do nas. Dotknęłaś mojego ramienia na znak, bym wstał z tego kretyna, co zrobiłem niechętnie. Facet odwrócił się na bok i trzymał się za krwawiący nos. Na domiar tego będzie miał niezłe limo pod okiem, z czego byłem wręcz zadowolony. Jedyne, co mnie dręczyło to niespodzianka, którą mu obiecałaś. Po raz pierwszy w życiu miałem ochotę się na Ciebie wydrzeć! Kompletnie nie rozumiałem Twojego zachowania.
- Co to miało do jasnej cholery być?! - zapytałem łapiąc Cię za łokieć byś szybciej wyszła z baru. 
-  A na co ci to wyglądało? Powstrzymałam cię przed zabiciem tego kolesia. - odparłaś wzruszając ramionami. - Co ty tu tak w ogóle robisz?
- Nie zmieniaj tematu. Nie pytam o to. Co mu obiecałaś? - syknąłem robiąc krok w Twoim kierunku. Milczałaś przez dłuższą chwilę gapiąc się w swoje buty. - Pytam się o coś! 
- Nie twoja sprawa. - odparłaś ledwo dosłyszalnie. 
- Nie moja? - podniosłem brwi. - Zgoda, niech ci będzie. Wracaj do tego ciula i rób co chcesz. - zakończyłem odchodząc do samochodu. Wszystko we mnie wrzało, chętnie sam bym tam wrócił i mocniej mu przyłożył. W tej chwili byłam tak cholernie na Ciebie wściekły, że nie pojęłabyś tego. 
- Marc! Zaczekaj! - usłyszałem. Odwracając się rozłożyłem ramiona z rezygnacją, a wtedy Ty wtuliłaś się we mnie łkając. Na początku nie miałem zamiaru odwzajemnić gestu, jednak kiedy mocniej mnie ścisnęłaś poddałem się.- Przepraszam. - wyszeptałaś chowając twarz w moje ramię. 
Dygotałaś, zapewne nie tylko z zimna. Wziąłem Cię na ręce, wpakowałem na tylne miejsce samochodu i odjechałem z parkingu kierując się w stronę Twojego mieszkania. Co chwilę zerkałem w lusterko, by sprawdzić jak się czujesz. Opierałaś się o szybę i chyba spałaś. Po głowie wciąż chodziły mi słowa tego gnojka, nawet nie zauważyłem jak mocno ściskałem kierownicę, do czasu aż poczułem mrowienie w palcach. 
W końcu dojechaliśmy. Powoli otworzyłem drzwi i wziąłem Cię na ręce, wcześniej wyjmując klucze z Twojej torebki. Po wejściu do mieszkania położyłem Cię na kanapie i zaraz pobiegłem do łazienki po jakieś wiadro. Wiedziałem czym do się skończy. Nie zdążyłem jednak. Kiedy przyszedłem już stałaś nad zlewem i wymiotowałaś. 
- Wszystko dobrze? - zapytałem dotykając Twojego ramienia. Jedynie pokiwałaś przecząco głową i znów zwymiotowałaś. - Powiesz mi po co piłaś? - skrzyżowałem ręce i oparłem się o blat obok zlewu. 
- A jak myślisz? - odparłaś łapiąc oddech i trzymając się za głowę. 
- Szczerze? Nie pojmuję twojego rozumowania. - prychnąłem odkręcając zlew. Zaczęłaś grzebać w szafce, aż w końcu znalazłaś jakieś tabletki, nalałaś sobie wody i po połknięciu wróciłaś na kanapę. Wyglądałaś naprawdę strasznie. Miałaś zaczerwienione oczy, byłaś blada i zmarznięta. Przyniosłem z sypialni kołdrę i okryłem Cię nią.
- Zostaniesz ze mną? - jęknęłaś podciągając kołdrę pod głowę. 
- Jasne. - uśmiechnąłem się lekko, jednak nie wiedziałem co o tym myśleć. 

Od autorki: No, to kolejny rozdział, przepraszam, że tak krótki, ale postanowiłam podzielić go na dwa posty, mam nadzieję, że się podoba. Co sądzicie o losowaniu LM? Ja jestem zadowolona, mam nadzieję, że tym razem Real da popalić Bvb! No, to do napisania, Laurel!
PS. Jeżeli ktoś nie przeczytał, zapraszam na epilog resumen-de-la-vida!

środa, 26 lutego 2014

rozdział 4: ta miłość...bolała

Przez następne dni nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o Tobie. Chciałem trzymać Cię w ramionach, pocieszać i uspokajać. Byłem nieobecny do tego stopnia, że trener nie powołał mnie nawet na ostatnie mecze ligowe. W każdej chwili brakowało mi Erica. Niedługo Mistrzostwa Świata - to właśnie z Nim oglądałem mecze, to On trzymał kciuki za to, żeby Del Bosque mnie powołał, to On najbardziej we mnie wierzył. A teraz już Go nie ma i nigdy nie wróci. Świadomość, że właśnie przeze mnie miał ten cholerny wypadek niszczyła mnie od środka. Gdybym mógł cofnąłbym czas, zrobiłbym wszystko, by mój brat wrócił. 
On wiedział, że Cię kocham i w pewien sposób to akceptował - sam powiedział to na nagraniu. Był tak wyrozumiały, a ja? Szczerzyłem się jak głupi do sera i myślałem o nieprzyzwoitych rzeczach, gdy się przebierałaś. Nie miałem prawa widzieć Twojego ciała.
~*~
Tego dnia miałaś urodziny. Pierwsze co zrobiłem po treningu - wybrałem się do centrum handlowego, by kupić Ci prezent. Nie wiedziałem kompletnie co to ma być. Dopiero po dłuższym czasie przypomniałem sobie, że uwielbiasz nagrywać filmy, w końcu studiujesz reżyserię. Uwieczniałaś każde spotkanie rodzinne, co było naprawdę urocze. Wydałem niemałe pieniądze na najlepszą kamerę jaką mieli, ale czym jest forsa w porównaniu do Twojego uśmiechu? W sklepie poprosiłem o zapakowanie, po czym wróciłem do domu, by się przebrać w coś eleganckiego. Nie mówiąc rodzicom gdzie idę pojechałem do Ciebie. Serce łomotało mi w piersi, chciało wyskoczyć i pognać do Ciebie. Po drodze wstąpiłem do kwiaciarni i kupiłem bukiet fioletowych róż, które oznaczają miłość od pierwszego wejrzenia. Od momentu, w którym zobaczyłem Cię siedzącą w pociągu i ściskającą kurczowo torebkę nie było godziny, bym o Tobie nie myślał. Tak bardzo Cię kochałem. Ta miłość...bolała.
Zapukałem do drzwi, jednak nikt nie otworzył. Pomyślałem, że znów spałaś owinięta ubraniami Erica. Popchnąłem je lekko i zobaczyłem Cię siedzącą na kanapie, przed telewizorem. Byłaś cała zapłakana, obejmowałaś skrawek koszuli Erica, na ramionach miałaś zarzuconą jego marynarkę, a na stole zauważyłem dwa kubki, z waszymi imionami, z których zawsze piliście kawę. Słyszałem Twój radosny śmiech i głos Erica, które wydobywały się z głośników stojących po obu stronach telewizora.
- Marc?! - podskoczyłaś na kanapie kiedy mnie zobaczyłaś i zaczęłaś wycierać zapłakane oczy.
- Pójdę, nie będę ci przeszkadzał. - jęknąłem odwracając się w stronę drzwi.
- Nie, zaczekaj. - odparłaś zatrzymując film i wstając. - Cieszę się, że cię widzę. - dodałaś podchodząc.
- Ja... - przełknąłem ślinę. - Znaczy się ty... masz dzisiaj urodziny i... - nie mogłem wydusić z siebie nic sensownego.
- Dziękuję, jesteś kochany. - uśmiechnęłaś się lekko, wspięłaś się na palce i pocałowałaś mnie w policzek.
- Wszystkiego najlepszego. - wyszeptałem przytulając Cię. Wyciągnąłem kwiaty i prezent w Twoim kierunku.
- Nie trzeba było... - pokiwałaś głową patrząc na rozmiar paczki.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba. - odrzekłem lekko speszony. Serce zabiło mi szybciej kiedy zobaczyłem na twojej twarzy szeroki i szczery uśmiech. Położyłaś paczkę na blacie kuchennym i zerkając na mnie kątem oka zaczęłaś ją odpakowywać. Obserwowałem jak z każdą kolejną sekundą coraz szerzej otwierasz usta.
- Marc. - zwróciłaś się do mnie mrużąc oczy. - Nie mogę tego przyjąć. - dodałaś podchodząc do mnie z na wpół zapakowaną kamerą.
- Musisz. - złapałem Cię za dłoń. - Kupiłem to specjalnie dla ciebie. Należy ci się, zasłużyłaś na to. - lekko się uśmiechnąłem. Spoglądałaś mi głęboko w oczy, jakbyś czegoś szukała.
- Marc... - szepnęłaś odkładając paczkę na blat. Podeszłaś i położyłaś dłoń na moim policzku, na co moje ciało zareagowało gęsią skórką. - Wiem, że mnie kochasz... - zająknęłaś się, a mi zrobiło się ciepło. Czułem, jak kropelki potu spływają mi po plecach. - ...ja również coś do ciebie czuję, ale potrzebuję czasu, potrzebuję żałoby. Boję się, że już nigdy do nikogo nie poczuję tego, co do Erica. Chcę, żebyś wiedział, chociaż pewnie wiesz... on był miłością mojego życia. - gdy to mówiłaś oboje mieliśmy łzy w oczach. Od zawsze wiedziałem, że moje uczucia do Ciebie nie mają sensu, lecz teraz, kiedy powiedziałaś, że również coś do mnie czujesz serce zaczęło mi łomotać. Poczekam na Ciebie tak długo, ile będzie trzeba. Miesiące, lata, dla mnie liczyłaś się tylko Ty.
- Wiem o tym. - lekko się uśmiechnąłem ujmując Twoje dłonie. - Był moim bratem, wiedziałem jaki był wspaniały i dlaczego się w nim zakochałaś, ale chcę żebyś wiedziała, że będę na ciebie czekał, jak długo będzie trzeba. - pocałowałem Twoje dłonie, w tym samym czasie patrząc Ci w oczy.
- Marc...- szepnęłaś, a ja rozkoszowałem się Twoim głosem i sposobem, w jaki wymawiałaś moje imię. - Jesteś cudowny, ale nie mogę ci niczego obiecać. - dodałaś. 
- Nie jestem Ericem i nigdy nim nie będę, ale jeśli dasz mi szansę będę tylko twój. - odrzekłem spuszczając wzrok. Łzy spływały mi po twarzy, nie mogłem ich powstrzymać. Tyle emocji i uczuć, nie przygotowałem się na to wszystko. Tak boleśnie Cię pragnąłem. Byłem pieprzonym egoistom, postawiłem Cię w takiej sytuacji, a ty po prostu potrzebowałaś czasu.

Od autorki: Kolejny rozdział, akurat ten mi się podoba, mam nadzieję, że Wam też. Nie jest zbyt długi, w porównaniu do ostatniego. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał to zachęcam do zajrzenia na tu-me-ayudas, gdzie pojawił się prolog. Pozdrawiam i do napisania! Laurel.

wtorek, 11 lutego 2014

rozdział 3: nie powinienem tak na Ciebie patrzeć

Od tego koszmarnego dnia minął miesiąc. Równo miesiąc temu Eric zginął w wypadku, którego nie byłoby gdybym nie zapomniał z domu obrączek. To zdarzenie odmieniło życie wielu osób. Rodzicom odebrało ukochanego syna, mi brata, a Tobie miłość życia. Ubrany w ciemnogranatowe jeansy i sportową marynarkę, z kwiatami w ręku zmierzałem w stronę grobu Erica. Kilka minut wcześniej siedziałem w samochodzie nie mogąc złapać oddechu. Gdzie tu sprawiedliwość? Eric miał przed sobą całe życie u Twojego boku. Mieliście mieć dzieci i dom z ogródkiem na przedmieściach Barcelony. Mieliście chodzić na mecze syna czy występy baletowe córki. To ja nie mam po co żyć. Chociaż? Moje życie nabrało sensu dzięki Tobie, Rose. Uwielbiałem patrzeć jak na uroczystościach rodzinnych biegałaś z telefonem czy kamerą i nagrywałaś wszystko, a kiedy wesoło gawędziłaś w kuchni z moją matką miałem ochotę Cię przytulić i powiedzieć, że jesteś cudowna. Lecz wtedy obejmował Cię Eric i całował w skroń. Byliście tak szczęśliwi, a ja to zniszczyłem. 
Wiesz co mnie jednak urzekło? Że nigdy nie dałaś mi odczuć, że to przeze mnie. Tak, wybuchałaś, by powiedzieć, że nigdy nie zastąpię Ci Erica, ale w pewnym sensie wspierałaś mnie. 
Wziąwszy się w garść wystartowałem z samochodu jak torpeda, mając nadzieję, że pewność siebie mnie nie opuści. Myliłem się. Z każdym krokiem, który przybliżał mnie do płyty nagrobnej Erica stawałem się coraz słabszy. Siła, którą jak mi się wydawało miałem kilka minut wcześniej rozpłynęła się, nie zostawiając po sobie śladu. Załamałem się, kiedy zobaczyłem Twoje drobne ciało opięte czarną sukienkę. Nie miałem serca przeszkadzać Ci w tej ważnej chwili, jednak nadepnąłem na gałązkę, sprawiając, że się odwróciłaś.
- Przepraszam, Rose, ja... - jęknąłem żałośnie nie wiedząc jak się usprawiedliwić. Wtedy na Twojej twarzy pojawił się blady, lecz serdeczny uśmiech.
- Nic się nie stało. Cieszę się, że cię widzę. - odrzekłaś ponownie odwracając się do mnie plecami. Podszedłem bliżej i serce podskoczyło mi do gardła. Miałaś opuchnięte oczy, rozmazany makijaż i cała dygotałaś. Po odłożeniu kwiatów na nagrobek bez wahania zdjąłem marynarkę i delikatnie położyłem ją na Twoich ramionach. 
- Dziękuję. - obdarowałaś mnie najpiękniejszym uśmiechem jaki widziałem...co ja gadam ?! cała byłaś piękna, mimo płaczu. Chciałem wykrzyczeć całemu światu jak bardzo Cię kocham. Spoglądałaś mi prosto w oczy, a ja mogłem skupić się tylko na łzach spływających po Twoich policzkach. Zamknęłaś oczy i ukryłaś twarz w dłoniach szlochając. Obejmując Cię czułem, jak uginają się pod Tobą kolana, a ciało staje się wiotkie i bezwładne.
- Tak bardzo za nim tęsknię. - wyszeptałaś w moje ramię.
- Cii... ja też. - odparłem głaszcząc Twoje włosy. Czułem łzy wsiąkające w moją koszulę i wciąż trzęsące się ciało. 
Nie wiem przez jak długi czas tak staliśmy, ale mógłbym wieki trzymać Cię w ramionach. W końcu uspokoiłaś się, chwilę staliśmy w ciszy, aż stwierdziłaś, że czas na Ciebie, a ja zaproponowałem podwózkę. Po chwili wahania zgodziłaś się i poszliśmy w stronę mojego samochodu. Całą drogę przemilczeliśmy, słowa były zbędne i oboje o tym wiedzieliśmy. Gdy parkowałem na parkingu obok akademika otworzyłem usta, by się pożegnać, jednak uprzedziłaś mnie.
- Wejdziesz na kawę? - zapytałaś.
- Tak, chętnie. - odparłem wysiadając z auta. 
Weszliśmy do Twojego mieszkania, które nie wyglądało już tak, jak zastałem je kilkanaście dni temu.
- Rozgość się. Pójdę się tylko przebrać i już robię kawę. - oznajmiłaś, po czym zniknęłaś za drzwiami drugiego pokoju. Studiowałem każdy tytuł książki ustawionej na szafce. Coś jednak przykuło moją uwagę bardziej niż one. Nie zamknęłaś do końca drzwi i widziałem Twoje szczupłe ciało, kiedy zdejmowałaś sukienkę. Miałaś teraz na sobie tylko czarną, koronkową bieliznę, która podkreślała opaleniznę. Zauważyłem niewielki tatuaż w kształcie znaku nieskończoności pomiędzy dołeczkami w plecach. Poczułem się okropnie. Nie powinienem tak na Ciebie patrzeć, nie miałem prawa, nie byłaś moja, choć tak bardzo tego pragnąłem. Nie tylko Twojego ciała, które mógłbym dotykać, ale przede wszystkim chciałem, byś była obecna w moim życiu... mimo, że nie powinienem.
Kiedy sięgnęłaś do stanika i go odpięłaś moje ciało zadrżało, a serce podskoczyło do gardła. Wstrzymałem oddech i jak zahipnotyzowany śledziłem każdy Twój ruch. Założyłaś jeansy, top i szarą, obszerną bluzę, która w przeciwieństwie do sukienki dosłownie Cię miażdżyła. Szybko odsunąłem się od drzwi i wróciłem do szafki wziąć nie mogąc nabrać oddechu. Kiedy wyszłaś dosłownie rozbierałem Cię wzrokiem. Wiem, że to było złe i nie powinienem, ale nie mogłem się powstrzymać. Wyobrażałem sobie, jak zdejmuję z Ciebie ten worek, odrzucam go w kont i delikatnie pieszczę Twoje ciało.
- Marc, słuchasz mnie? - z zadumy wyrwał mnie Twór głos. Ze zdziwieniem zdałem sobie sprawę, że nie stoisz przede, lecz za mną, w kuchni z czajnikiem w ręku.
- Tak, przepraszam. - odrzekłem rozczesując palcami włosy.
- Pytałam się jaką chcesz kawę. 
- Prawdziwą, dziękuję. - po tych słowach usiadłem na kanapie rozglądając się dookoła. Po kilku minutach usiadłaś obok podając mi kubek gorącej herbaty. Włosy miałaś związane wysoko w koński ogon, dzięki czemu widziałem każdy milimetr Twojej twarzy.
- Mogę coś sprawdzić na komputerze? Trener miał nam wysłać... 
- Jasne, jest pod stolikiem. - odparłaś z lekkim uśmiechem. Schyliłem się i położyłem laptop na stoliku, po czym go włączyłem.
- Opowiadaj jak tam w klubie, dawno się w końcu nie widzieliśmy. - zagaiłaś.
- Wszystko okej, dostajemy wycisk, przed nami trudne mecze. - westchnąłem. Laptop załączył się. Chciałem wejść na skrzynkę pocztową, jednak ekran nagle zgasł, a po chwili znów się pojawił. Zobaczyłem twarz Erica w zbliżeniu. Kątem oka spojrzałem na Ciebie. Przysłoniłaś usta dłonią, na którą naciągnięte były rękawy bluzy, a oczy wyrażały zaskoczenie.
- Cześć, kochanie. - odezwał się Eric w nagraniu. - Jeśli teraz mnie słuchasz, znaczy to, że mnie już przy Tobie nie ma. Nie wiem ile miesięcy czy lat minęło, ale chcę żebyś wiedziała, że bardzo cię kocham. Jestem właśnie w swoim pokoju, za chwilę weźmiemy ślub i będziemy szczęśliwi. Nagrywam ten film, ponieważ chcę, żebyś wiedziała jak ważna dla mnie jesteś, nawet jeśli mnie przy tobie nie ma. Kto wie, może za tydzień, miesiąc, za dziesięć lat potrąci mnie samochód albo dowiem się, że jestem nieuleczalnie chory. Kto może to wiedzieć? Jeśli tak się stanie, to chcę żebyś wciąż żyła pełnią życia i pewnego dnia znów miała męża, który pokocha cię tak bardzo jak ja. Wiesz kto może nim być? Mój brat. - parsknął cichym, sympatycznym śmiechem. - Wiem, że cię kocha. Jeśli do tego czasu, jeszcze nikogo nie znalazł, to proszę cię, pomóżcie sobie nawzajem. Muszę kończyć, zaraz zobaczę cię w pięknej białej sukni. - uśmiechnął się szeroko. W tym momencie usłyszał głos ojca:,, Eric! Chodź tylko! mamy problem!". Odwrócił się w stronę drzwi, a po chwili znów do obiektywu. - Ciekawe co to za problem. Mam nadzieję, że za niedługo będziemy się z niego śmiać. Kocham cię, Rose. - zakończył. Spojrzałem na Ciebie. Płakałaś, ukrywając twarz w dłoniach i szlochając.
- Nie wiem co nacisnąłem, chciałem tylko wejść na pocztę. - powiedziałem cicho do samego siebie.- Rose... - szepnąłem obejmując Cię mocno. Schowałaś twarz pomiędzy moją szyją i obojczykiem mocząc słonymi łzami moją skórę. 
- Dlaczego?! - krzyknęłaś mocniej wtulając się we mnie, na co bardziej Cię ścisnąłem. Cała dygotałaś, nie mogłaś złapać oddechu. 
- Nie płacz, proszę... - jęknąłem, a w moich oczach również zebrały się łzy.

Od autorki: Kiedy pisałam ten rozdział płakałam jak głupia. Dopiero co zobaczyłam ,,Szkołę Uczuć" i miałam wenę. Jest dużo dłuższy niż poprzedni, mam nadzieję, że się spodoba, bo mi przypadł do gustu. Jeśli ktoś nie czytał zapraszam na prolog, który pojawił się na final-farewell. Pozdrawiam i do napisania! Laurel.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

rozdział 2: wcale się nie trzymam!

Wydawało mi się, że moje życie stanęło w miejscu, byłem nieobecny. Nie mogłem pojąć, że po śmierci Erica czas płynie dalej, powoli o nim zapominając. Tak bardzo tęsknię...
Siedzę w szatni, wyczerpany po treningu, niemogący przywyknąć do codzienności. Trener nie daje mi już taryfy ulgowej, traktuje mnie jak każdego innego zawodnika, za co jestem mu w pewnym sensie wdzięczny. Nie mogłem już znieść tych gestów, słów, zachowań przepełnionych współczuciem.
Dzień po pogrzebie Erica pomogłem Ci w przeprowadzce. Przez całą drogę do akademika nie odezwałaś się ani słowem. Kątem oka zobaczyłem Twoją zapłakaną twarz, która odbijała się w szybie samochodu. Serce mi się krajało. Gdybym mógł  wziąłbym choć trochę Twojego bólu na swoje barki, by Ci ulżyć. Chciałem pokrzepiająco ścisnąć Twoją dłoń i powiedzieć, że z czasem serce przestanie boleć, ale nie chciałem Cię okłamywać. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Wniosłem walizki na trzecie piętro akademika, który nie prezentował się zbyt przyjaźnie.
- Rose, jesteś pewna, że... - zacząłem przekonywać Cię po raz setny.
- Tak, Marc. - lekko się uśmiechnęłaś. - To mieszkanie miało być wspólne... nie dałabym rady sama w nim mieszkać. - westchnęłaś. - Dziękuję za pomoc z tymi walizkami i... za wczoraj. Do widzenia, Marc. - zakończyłaś delikatnie ściskając moje ramię, po czym zniknęłaś ze drzwiami. W tej chwili poczułem dziwną pustkę w sercu, było to zupełnie inne uczucie niż brak Erica. Westchnąłem ciężko, po raz ostatni spojrzałem na drzwi i wróciłem do samochodu.
~*~
Mijają dni, tygodnie, a ból nie staje się coraz mniejszy, wręcz przeciwnie. Każdy dzień bez Erica był nie do zniesienia. Starał się odprowadzać mnie na treningi, jedliśmy razem posiłki, graliśmy w piłkę... nigdy nie przyzwyczaję się do jego... braku. Moje życie stało się nudne, monotonne, nie miałem na nic siły i ochoty. Brakowało mi nie tylko Erica, ale także Ciebie. 
W końcu nie wytrzymałem. Po jednym z treningów postanowiłem Cię odwiedzić. Nie wiedziałem, czy robię dobrze, ale za nim zdążyłem nad tym dłużej i racjonalnie pomyśleć już stałem pod drzwiami Twojego mieszkania i pukałem. Nikt jednak nie otworzył. Już chciałem odejść, ale coś mnie powstrzymało. Nacisnąłem klamkę, a po chwili moim oczom ukazał się mały, niezbyt bogato urządzony pokój. W końcu to akademik, więc bałagan jaki tam zastałem nie powinien mnie dziwić, ale... po środku tego wszystkiego zobaczyłem Ciebie. Małą, drobną Rose opatuloną w koszulkę i bluzę Erica, leżącą na kanapie. Rozejrzałem się dookoła i zdałem sobie sprawę, że wszędzie leżą ubrania mojego brata. Koszulka FC Barcelony, którą ode mnie dostał, bluza uczelni, na którą uczęszczał, marynarka, koszulki ze śmiesznymi napisami, które tak uwielbiał. Wszystkie wspomnienia powróciły i ledwo udało mi się powstrzymać przed płaczem. Przykucnąłem obok Ciebie dokładnie studiując każdy milimetr Twojej twarzy. Dopiero teraz zauważyłem, że masz mały pieprzyk pod okiem, ślad po kolczyku pod wargą, małą bliznę na łuku brwiowym i popękane, trzęsące się usta.
- Rose... - szepnąłem odgarniając kosmyk włosów z Twojej twarzy, na co cicho jęknęłaś.
- Eric? - wymamrotałaś ledwo dosłyszalnie. Chciałem przytaknąć, sprawić, byś choć przez chwilę znów była szczęśliwa... lecz ta okrutna, szara rzeczywistość ponownie spadłaby na Ciebie jak grom z jasnego nieba powodując jeszcze większy ból.
- Nie, to... - przełknąłem ślinę. - ... to ja, Marc. - dodałem z bólem serca. Wtedy powoli otworzyłaś spuchnięte oczy i spojrzałaś w moje, tak głęboko, że wstrzymałem oddech. Wydawało mi się, że czytasz moje myśli.
- Co tutaj robisz? - zapytałaś powoli, rozglądając się dookoła. 
- Chciałem sprawdzić jak się trzymasz. - wydukałem bez zastanowienia. Usiadłaś, a do Twoich oczu zapłynęły łzy.
- Jak się trzymam? - prychnęłaś. - Wcale się nie trzymam! Za każdym razem, kiedy jestem sama płaczę i nie wiem co mam robić. Ubieram jego koszule, jak jakaś psychopatka. Wiesz dlaczego? Bo chcę znów poczuć jego zapach! Chociaż na tą krótką chwilę mieć Erica przy sobie. Za każdym razem , gdy trzymam jakąś rzecz, która do niego należała wydaje mi się, że tu jest... przy mnie...znowu. - mówiłaś nieprzerwanie, zanosząc się płaczem.

Od autorki:No i kolejny rozdział za nami. Nie przyzwyczajajcie się do tego, ze tak często, ponieważ mam ferie, co oznacza więcej pisania. Wczoraj byłam na imprezie... o ludzie, nie czuje nóg po prostu. Rozdział bardzo króciutki, ale muszę przyznać, że długo nad nim siedziałam, aby oddać te wszystkie emocje, nie wiem, czy choć w połowie mi się to udało, Wy to ocenicie. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!

poniedziałek, 20 stycznia 2014

rozdział 1: wydaje mi się, że jesteś Eric'iem

Pierwsze dni po śmierci Erica były jak sen...a raczej koszmar. Nagle przygotowania do ślubu zamieniły się i pogrzeb. Doskonale wiedziałem, że była to moja wina. Gdybym nie zapomniał tych cholernych obrączek nie musiałby nigdzie jechać, nie ruszałby się z kościoła, byłby wtedy razem z Tobą, a teraz bylibyście w podróży poślubnej.
Przez cały dzień chodziłaś jak w transie. Pakowałaś swoje rzeczy do walizki, potem razem z moją matką przygotowywałyście posiłki na stypę po pogrzebie. Wciąż do mnie nie docierało to, że Eric nie życie. Nie ma go. Byliśmy razem od zawsze. Razem graliśmy w piłkę, imprezowaliśmy, wdzieliśmy o sobie wszystko, a gdy byliśmy młodsi dzieliliśmy się nawet jednym cukierkiem. Eric był kimś więcej niż bratem - był częścią mnie. A teraz? Nie ma go i już nigdy nie będzie... świadomość tego tak bardzo bolała.
Nie mogłem zawiązać krawatu. Nie wiedziałem czy płaczę ze złości, bezsilności czy za tym, że Eric już nigdy go nie zawiąże, że nigdy nie ubierze garnituru, że nie puści oczka do odbicia w lustrze. Krzyknąłem ciągnąć krawat, chcąc nim rzucić... czułem się jak małe dziecko nie mogące wyswobodzić się z ubrania. Upadłem na podłogę pod ścianą chowając twarz w dłonie. Jeszcze nigdy nie czułem takiego bólu...bolało, tak cholernie bolało... chciałem się obudzić z tego koszmaru. Chciałem, żeby Eric był tutaj i śmiał się ze mnie, że uwierzyłem, że naprawdę go straciłem...
Zerwałem się na równe nogi i z całej siły kopnąłem w krzesło, które poleciało na sąsiednią ścianę. Uderzyłem pięścią w szafę chcąc, by ból fizyczny zastąpił to, co czułem właśnie teraz.
- Marc? - usłyszałem Twój cichutki głos, który był ukojeniem. Miałaś na sobie czarną, koronkową sukienkę. To przeze mnie musiałaś nosić ją, a nie białą suknię ślubną! Nie potrafiłem spojrzeć Ci w oczy. Odwróciłem się siadając na podłodze pod oknem. Chciałem stać się niewidzialny, zamknąć się w swoim własnym świecie...
Przykucnęłaś obok trzęsącymi dłońmi wiążąc mój krawat. Miałaś opuchnięte oczy, które zdradzały, że płakałaś.
- Też za nim tęsknię. - jęknęłaś starając się powstrzymać płacz, jednak nie zdołałaś. Po Twoich policzkach zaczął spływać strumień coraz cięższych łez, które połykałaś. W końcu nie wytrzymałaś. Nogi się pod Tobą ugięły i upadłaś obok zakrywając twarz dłońmi. Przytuliłem Cię, uważając to za naturalny odruch, lecz było to niewłaściwe. Chciałem, byś wypłakała się w moich ramionach, ale uciekłaś, zostawiając mnie. Znów czułem ten ból...
~*~
Podczas pogrzebu skrywałaś się w ramionach Swojej niedoszłej teściowej, a naszej matki...znaczy się... mojej. Cały czas płakałaś, a kiedy zaczęto zasypywać trumnę z ciałem Erica krzyknęłaś chcąc się wyswobodzić i skoczyć za nim, co prawie Ci się udało, ponieważ matka nie miała już siły. Zdążyłem złapać Cię przy samym skraju, lecz wciąż się szamotałaś.
- Nie! Puść mnie! - krzyczałaś krztusząc się słonymi łzami. Kiedy odeszliśmy na tyle daleko, bym mógł Cię puścić uderzyłaś mnie w klatkę piersiową. - Nie waż się mnie dotykać! Nigdy cię nie pokocham, uświadom to sobie! - syknęłaś na tyle głośno, by wszyscy zgromadzeni to usłyszeli. Wbiłaś mi tymi słowami nóż w plecy. W tym momencie byłem w stanie wybuchnąć po raz setny tego dnia płaczem, lecz zacisnąłem szczękę i odszedłem.
~*~
Siedzieliśmy całą rodziną przy stole jedząc obiad. Nikt nie odważył się wypowiedzieć nawet słowa. Czułem, że czegoś tu brakuje. A raczej kogoś. Eric powinien siedzieć tu. Właśnie teraz. Przy tym stole. Powinien cieszyć się obecnością całej rodziny. Nie mogłem przełknąć surówki, która dosłownie stanęła mi w gardle. Zakrywając usta chusteczką pobiegłem do kuchni. Dopiero tam wyplułem do niej jedzenie i wyrzuciłem do kosza. Miałem ochotę zwymiotować. Czułem ciężar na wszystkich narządach. Wtedy zdałem sobie sprawę z Twojej obecności. Sięgałaś właśnie na półkę po szklaną miskę.
- Daj, pomogę ci. - oznajmiłem.
- Nie, poradzę sobie. - odparłaś stając na palcach. Ledwo ją sięgnęłaś, a ja przez przypadek dotknąłem Twojej dłoni. Upuściłaś miskę, która rozpadła się na drobne kawałeczki. - Zobacz co zrobiłeś! - krzyknęłaś kucając by zacząć zbierać pozostałości naczynia.
- Przepraszam. - odrzekłem skruszony. - Pomogę ci.
- Nie! Zostaw! - warknęłaś. Wtedy zraniłaś się odłamkiem szkła, a z Twoich ust popłynął strumień przekleństw.Szybko znalazłem się przy Tobie z czystą ścierką, chcąc pomóc Ci wstać. Momentalnie zaczęłaś płakać. - Przepraszam. - szepnęłaś. Wstałaś i podeszłaś do zlewu, a ja zacząłem przemywać ranę. Spojrzałaś mi w oczy zagryzając wargę. - Kiedy mnie dotykasz, wydaje mi się, że jesteś Eric'iem. - oznajmiłaś pociągając nosem.
- Ale nim nie jestem. Nawet nie byliśmy podobni. - odrzekłem.
- Ależ byliście. Może nie fizycznie, ale zachowywaliście się tak samo... - lekko się uśmiechnęłaś.

Od autorki: Pierwszy rozdział za nami. Jest mi niezmiernie miło, że opowiadanie tak Wam się podoba. Muszę przyznać, że się popłakałam, gdy pisałam pierwszą część. Rozdziały nie będą długie, mniej więcej takie jak ten, ponieważ nie chcę ich psuć przez jakieś bezsensowne rzeczy. Proszę o szczere komentarze, to naprawdę motywuje! Zapraszam również na siódmy rozdział na resumen-de-la-vida. Pozdrawiam i do napisania! Laurel.

czwartek, 16 stycznia 2014

prolog: musisz wiedzieć, że... kocham cię

Po raz pierwszy zobaczyłem Cię w pociągu z Madrytu do Barcelony, kiedy wracałem z wycieczki z przyjaciółmi. Pamiętam, że miałaś na sobie krótką, różową sukienkę w białe kwiatki, sandały na koturnie i kurczowo ściskałaś torebkę, leżącą na kolanach, jakbyś bała się, że ktoś Ci ją ukradnie.W pewnej chwili właśnie chciałem tak zrobić, dla zabawy, ale kiedy zobaczyłem jak serdecznie do wszystkich się uśmiechasz zrezygnowałem. Wtedy marzyłem tylko i wyłącznie o tym, by Cię przytulić i obronić przed złym światem, który czekał na Ciebie po wyjściu z pociągu.
Ale to była rola kogoś innego, kogoś równie bliskiemu mnie, co Tobie... i przez to cierpiałem. Kiedy wysiadaliśmy z pociągu potknęłaś się o stopień i wpadłaś w ramiona mojego brata, a Twojego przyszłego narzeczonego - Erica. Stałem wtedy za wami, a moje serce rozpadało się na milion kawałków. To była miłość od pierwszego wejrzenia, ale niestety nieodwzajemniona.
~*~
Teraz, rok później stoję przy drzwiach i spoglądam na Ciebie. Masz ubraną białą suknię ślubną i długi welon... wyglądasz jak księżniczka, a ja tak bardzo chcę być Twoim księciem. Elena - przyjaciółka ze studiów podaje Ci bukiet, całuje w policzek i odchodzi.
- I jak? - pytasz, zerkając na moją twarz w lustrze z uśmiechem, a ja nie mogę nic powiedzieć. Słowa grzęzną mi w gardle, nie mogę wydać z siebie żadnego dźwięku. Wtedy do środka wchodzi mój ojciec.
- Pora zacząć. - oznajmił. Przygryzłaś dolną wargę, po raz ostatni spojrzałaś w lustro i biorąc głęboki oddech podeszłaś do mnie.
- Rose, muszę ci coś powiedzieć. - wypaliłem bez żadnego namysłu. Co ja robię?! Nie! To najważniejszy dzień w Twoim życiu! Nie mogę Ci tego zrobić! - Ja... Rose, musisz wiedzieć, że... - ale nic nie mogę poradzić. Słowa same płyną z moich ust. - ... kocham cię. - wyszeptałem cicho. W Twoich oczach zobaczyłem ból. Tyle bólu, którego za żadne skarby nie chciałem ci sprawić. Nie odpowiedziałaś nic, tylko wsunęłaś dłoń pod moje ramię i delikatnie pocałowałaś w policzek. Zaprowadziłem Cię do mojego ojca, który nerwowo wiercił się przy drzwiach.
- Erica nadal nie ma. - westchnął zaniepokojony.
- Jak to nie ma?! - szepnęłaś.
- Marc zapomniał obrączek w domu, Eric pojechał po nie piętnaście minut temu, powinien już tu być. - sapnął nerwowo wyłamując palce. To moja wina i tylko moja. Gdybym nie zapomniał tych cholernych obrączek stalibyście razem naprzeciw księdza szczęśliwi, jak nigdy wcześniej. 
W tym momencie do środka wbiegła moja matka. Cała się trzęsła,miała rozmazany makijaż i ledwo co stała na nogach. Szybko złapałem ją na ręce.
- Co się stało? - zapytał ojciec.
- Eric...on... - szlochała.
- Co Eric?! 
- Miał wypadek. - odparła, po czym zemdlała.

Od autorki: Witam Was moje kochane na nowym blogu! Będzie to coś zupełnie innego, nigdy tak nie pisałam, więc przymknijcie troszkę oczy na błędy. Pisząc to opowiadanie zapewne nie raz uronię łzę, mam nadzieję, że wy też. Bloga dedykuję w całości mojej kochanej Minizie, która obchodzi dzisiaj urodziny! Słonko, życzę ci dużo zdrowia, spełnienie marzeń, byś wytrzymała ze mną jeszcze długo, długo i żebyś spotkała Czesława! <3
Proszę o szczere komentarze, pozdrawiam i do napisania! Laurel.

Obserwatorzy