poniedziałek, 27 stycznia 2014

rozdział 2: wcale się nie trzymam!

Wydawało mi się, że moje życie stanęło w miejscu, byłem nieobecny. Nie mogłem pojąć, że po śmierci Erica czas płynie dalej, powoli o nim zapominając. Tak bardzo tęsknię...
Siedzę w szatni, wyczerpany po treningu, niemogący przywyknąć do codzienności. Trener nie daje mi już taryfy ulgowej, traktuje mnie jak każdego innego zawodnika, za co jestem mu w pewnym sensie wdzięczny. Nie mogłem już znieść tych gestów, słów, zachowań przepełnionych współczuciem.
Dzień po pogrzebie Erica pomogłem Ci w przeprowadzce. Przez całą drogę do akademika nie odezwałaś się ani słowem. Kątem oka zobaczyłem Twoją zapłakaną twarz, która odbijała się w szybie samochodu. Serce mi się krajało. Gdybym mógł  wziąłbym choć trochę Twojego bólu na swoje barki, by Ci ulżyć. Chciałem pokrzepiająco ścisnąć Twoją dłoń i powiedzieć, że z czasem serce przestanie boleć, ale nie chciałem Cię okłamywać. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Wniosłem walizki na trzecie piętro akademika, który nie prezentował się zbyt przyjaźnie.
- Rose, jesteś pewna, że... - zacząłem przekonywać Cię po raz setny.
- Tak, Marc. - lekko się uśmiechnęłaś. - To mieszkanie miało być wspólne... nie dałabym rady sama w nim mieszkać. - westchnęłaś. - Dziękuję za pomoc z tymi walizkami i... za wczoraj. Do widzenia, Marc. - zakończyłaś delikatnie ściskając moje ramię, po czym zniknęłaś ze drzwiami. W tej chwili poczułem dziwną pustkę w sercu, było to zupełnie inne uczucie niż brak Erica. Westchnąłem ciężko, po raz ostatni spojrzałem na drzwi i wróciłem do samochodu.
~*~
Mijają dni, tygodnie, a ból nie staje się coraz mniejszy, wręcz przeciwnie. Każdy dzień bez Erica był nie do zniesienia. Starał się odprowadzać mnie na treningi, jedliśmy razem posiłki, graliśmy w piłkę... nigdy nie przyzwyczaję się do jego... braku. Moje życie stało się nudne, monotonne, nie miałem na nic siły i ochoty. Brakowało mi nie tylko Erica, ale także Ciebie. 
W końcu nie wytrzymałem. Po jednym z treningów postanowiłem Cię odwiedzić. Nie wiedziałem, czy robię dobrze, ale za nim zdążyłem nad tym dłużej i racjonalnie pomyśleć już stałem pod drzwiami Twojego mieszkania i pukałem. Nikt jednak nie otworzył. Już chciałem odejść, ale coś mnie powstrzymało. Nacisnąłem klamkę, a po chwili moim oczom ukazał się mały, niezbyt bogato urządzony pokój. W końcu to akademik, więc bałagan jaki tam zastałem nie powinien mnie dziwić, ale... po środku tego wszystkiego zobaczyłem Ciebie. Małą, drobną Rose opatuloną w koszulkę i bluzę Erica, leżącą na kanapie. Rozejrzałem się dookoła i zdałem sobie sprawę, że wszędzie leżą ubrania mojego brata. Koszulka FC Barcelony, którą ode mnie dostał, bluza uczelni, na którą uczęszczał, marynarka, koszulki ze śmiesznymi napisami, które tak uwielbiał. Wszystkie wspomnienia powróciły i ledwo udało mi się powstrzymać przed płaczem. Przykucnąłem obok Ciebie dokładnie studiując każdy milimetr Twojej twarzy. Dopiero teraz zauważyłem, że masz mały pieprzyk pod okiem, ślad po kolczyku pod wargą, małą bliznę na łuku brwiowym i popękane, trzęsące się usta.
- Rose... - szepnąłem odgarniając kosmyk włosów z Twojej twarzy, na co cicho jęknęłaś.
- Eric? - wymamrotałaś ledwo dosłyszalnie. Chciałem przytaknąć, sprawić, byś choć przez chwilę znów była szczęśliwa... lecz ta okrutna, szara rzeczywistość ponownie spadłaby na Ciebie jak grom z jasnego nieba powodując jeszcze większy ból.
- Nie, to... - przełknąłem ślinę. - ... to ja, Marc. - dodałem z bólem serca. Wtedy powoli otworzyłaś spuchnięte oczy i spojrzałaś w moje, tak głęboko, że wstrzymałem oddech. Wydawało mi się, że czytasz moje myśli.
- Co tutaj robisz? - zapytałaś powoli, rozglądając się dookoła. 
- Chciałem sprawdzić jak się trzymasz. - wydukałem bez zastanowienia. Usiadłaś, a do Twoich oczu zapłynęły łzy.
- Jak się trzymam? - prychnęłaś. - Wcale się nie trzymam! Za każdym razem, kiedy jestem sama płaczę i nie wiem co mam robić. Ubieram jego koszule, jak jakaś psychopatka. Wiesz dlaczego? Bo chcę znów poczuć jego zapach! Chociaż na tą krótką chwilę mieć Erica przy sobie. Za każdym razem , gdy trzymam jakąś rzecz, która do niego należała wydaje mi się, że tu jest... przy mnie...znowu. - mówiłaś nieprzerwanie, zanosząc się płaczem.

Od autorki:No i kolejny rozdział za nami. Nie przyzwyczajajcie się do tego, ze tak często, ponieważ mam ferie, co oznacza więcej pisania. Wczoraj byłam na imprezie... o ludzie, nie czuje nóg po prostu. Rozdział bardzo króciutki, ale muszę przyznać, że długo nad nim siedziałam, aby oddać te wszystkie emocje, nie wiem, czy choć w połowie mi się to udało, Wy to ocenicie. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!

poniedziałek, 20 stycznia 2014

rozdział 1: wydaje mi się, że jesteś Eric'iem

Pierwsze dni po śmierci Erica były jak sen...a raczej koszmar. Nagle przygotowania do ślubu zamieniły się i pogrzeb. Doskonale wiedziałem, że była to moja wina. Gdybym nie zapomniał tych cholernych obrączek nie musiałby nigdzie jechać, nie ruszałby się z kościoła, byłby wtedy razem z Tobą, a teraz bylibyście w podróży poślubnej.
Przez cały dzień chodziłaś jak w transie. Pakowałaś swoje rzeczy do walizki, potem razem z moją matką przygotowywałyście posiłki na stypę po pogrzebie. Wciąż do mnie nie docierało to, że Eric nie życie. Nie ma go. Byliśmy razem od zawsze. Razem graliśmy w piłkę, imprezowaliśmy, wdzieliśmy o sobie wszystko, a gdy byliśmy młodsi dzieliliśmy się nawet jednym cukierkiem. Eric był kimś więcej niż bratem - był częścią mnie. A teraz? Nie ma go i już nigdy nie będzie... świadomość tego tak bardzo bolała.
Nie mogłem zawiązać krawatu. Nie wiedziałem czy płaczę ze złości, bezsilności czy za tym, że Eric już nigdy go nie zawiąże, że nigdy nie ubierze garnituru, że nie puści oczka do odbicia w lustrze. Krzyknąłem ciągnąć krawat, chcąc nim rzucić... czułem się jak małe dziecko nie mogące wyswobodzić się z ubrania. Upadłem na podłogę pod ścianą chowając twarz w dłonie. Jeszcze nigdy nie czułem takiego bólu...bolało, tak cholernie bolało... chciałem się obudzić z tego koszmaru. Chciałem, żeby Eric był tutaj i śmiał się ze mnie, że uwierzyłem, że naprawdę go straciłem...
Zerwałem się na równe nogi i z całej siły kopnąłem w krzesło, które poleciało na sąsiednią ścianę. Uderzyłem pięścią w szafę chcąc, by ból fizyczny zastąpił to, co czułem właśnie teraz.
- Marc? - usłyszałem Twój cichutki głos, który był ukojeniem. Miałaś na sobie czarną, koronkową sukienkę. To przeze mnie musiałaś nosić ją, a nie białą suknię ślubną! Nie potrafiłem spojrzeć Ci w oczy. Odwróciłem się siadając na podłodze pod oknem. Chciałem stać się niewidzialny, zamknąć się w swoim własnym świecie...
Przykucnęłaś obok trzęsącymi dłońmi wiążąc mój krawat. Miałaś opuchnięte oczy, które zdradzały, że płakałaś.
- Też za nim tęsknię. - jęknęłaś starając się powstrzymać płacz, jednak nie zdołałaś. Po Twoich policzkach zaczął spływać strumień coraz cięższych łez, które połykałaś. W końcu nie wytrzymałaś. Nogi się pod Tobą ugięły i upadłaś obok zakrywając twarz dłońmi. Przytuliłem Cię, uważając to za naturalny odruch, lecz było to niewłaściwe. Chciałem, byś wypłakała się w moich ramionach, ale uciekłaś, zostawiając mnie. Znów czułem ten ból...
~*~
Podczas pogrzebu skrywałaś się w ramionach Swojej niedoszłej teściowej, a naszej matki...znaczy się... mojej. Cały czas płakałaś, a kiedy zaczęto zasypywać trumnę z ciałem Erica krzyknęłaś chcąc się wyswobodzić i skoczyć za nim, co prawie Ci się udało, ponieważ matka nie miała już siły. Zdążyłem złapać Cię przy samym skraju, lecz wciąż się szamotałaś.
- Nie! Puść mnie! - krzyczałaś krztusząc się słonymi łzami. Kiedy odeszliśmy na tyle daleko, bym mógł Cię puścić uderzyłaś mnie w klatkę piersiową. - Nie waż się mnie dotykać! Nigdy cię nie pokocham, uświadom to sobie! - syknęłaś na tyle głośno, by wszyscy zgromadzeni to usłyszeli. Wbiłaś mi tymi słowami nóż w plecy. W tym momencie byłem w stanie wybuchnąć po raz setny tego dnia płaczem, lecz zacisnąłem szczękę i odszedłem.
~*~
Siedzieliśmy całą rodziną przy stole jedząc obiad. Nikt nie odważył się wypowiedzieć nawet słowa. Czułem, że czegoś tu brakuje. A raczej kogoś. Eric powinien siedzieć tu. Właśnie teraz. Przy tym stole. Powinien cieszyć się obecnością całej rodziny. Nie mogłem przełknąć surówki, która dosłownie stanęła mi w gardle. Zakrywając usta chusteczką pobiegłem do kuchni. Dopiero tam wyplułem do niej jedzenie i wyrzuciłem do kosza. Miałem ochotę zwymiotować. Czułem ciężar na wszystkich narządach. Wtedy zdałem sobie sprawę z Twojej obecności. Sięgałaś właśnie na półkę po szklaną miskę.
- Daj, pomogę ci. - oznajmiłem.
- Nie, poradzę sobie. - odparłaś stając na palcach. Ledwo ją sięgnęłaś, a ja przez przypadek dotknąłem Twojej dłoni. Upuściłaś miskę, która rozpadła się na drobne kawałeczki. - Zobacz co zrobiłeś! - krzyknęłaś kucając by zacząć zbierać pozostałości naczynia.
- Przepraszam. - odrzekłem skruszony. - Pomogę ci.
- Nie! Zostaw! - warknęłaś. Wtedy zraniłaś się odłamkiem szkła, a z Twoich ust popłynął strumień przekleństw.Szybko znalazłem się przy Tobie z czystą ścierką, chcąc pomóc Ci wstać. Momentalnie zaczęłaś płakać. - Przepraszam. - szepnęłaś. Wstałaś i podeszłaś do zlewu, a ja zacząłem przemywać ranę. Spojrzałaś mi w oczy zagryzając wargę. - Kiedy mnie dotykasz, wydaje mi się, że jesteś Eric'iem. - oznajmiłaś pociągając nosem.
- Ale nim nie jestem. Nawet nie byliśmy podobni. - odrzekłem.
- Ależ byliście. Może nie fizycznie, ale zachowywaliście się tak samo... - lekko się uśmiechnęłaś.

Od autorki: Pierwszy rozdział za nami. Jest mi niezmiernie miło, że opowiadanie tak Wam się podoba. Muszę przyznać, że się popłakałam, gdy pisałam pierwszą część. Rozdziały nie będą długie, mniej więcej takie jak ten, ponieważ nie chcę ich psuć przez jakieś bezsensowne rzeczy. Proszę o szczere komentarze, to naprawdę motywuje! Zapraszam również na siódmy rozdział na resumen-de-la-vida. Pozdrawiam i do napisania! Laurel.

czwartek, 16 stycznia 2014

prolog: musisz wiedzieć, że... kocham cię

Po raz pierwszy zobaczyłem Cię w pociągu z Madrytu do Barcelony, kiedy wracałem z wycieczki z przyjaciółmi. Pamiętam, że miałaś na sobie krótką, różową sukienkę w białe kwiatki, sandały na koturnie i kurczowo ściskałaś torebkę, leżącą na kolanach, jakbyś bała się, że ktoś Ci ją ukradnie.W pewnej chwili właśnie chciałem tak zrobić, dla zabawy, ale kiedy zobaczyłem jak serdecznie do wszystkich się uśmiechasz zrezygnowałem. Wtedy marzyłem tylko i wyłącznie o tym, by Cię przytulić i obronić przed złym światem, który czekał na Ciebie po wyjściu z pociągu.
Ale to była rola kogoś innego, kogoś równie bliskiemu mnie, co Tobie... i przez to cierpiałem. Kiedy wysiadaliśmy z pociągu potknęłaś się o stopień i wpadłaś w ramiona mojego brata, a Twojego przyszłego narzeczonego - Erica. Stałem wtedy za wami, a moje serce rozpadało się na milion kawałków. To była miłość od pierwszego wejrzenia, ale niestety nieodwzajemniona.
~*~
Teraz, rok później stoję przy drzwiach i spoglądam na Ciebie. Masz ubraną białą suknię ślubną i długi welon... wyglądasz jak księżniczka, a ja tak bardzo chcę być Twoim księciem. Elena - przyjaciółka ze studiów podaje Ci bukiet, całuje w policzek i odchodzi.
- I jak? - pytasz, zerkając na moją twarz w lustrze z uśmiechem, a ja nie mogę nic powiedzieć. Słowa grzęzną mi w gardle, nie mogę wydać z siebie żadnego dźwięku. Wtedy do środka wchodzi mój ojciec.
- Pora zacząć. - oznajmił. Przygryzłaś dolną wargę, po raz ostatni spojrzałaś w lustro i biorąc głęboki oddech podeszłaś do mnie.
- Rose, muszę ci coś powiedzieć. - wypaliłem bez żadnego namysłu. Co ja robię?! Nie! To najważniejszy dzień w Twoim życiu! Nie mogę Ci tego zrobić! - Ja... Rose, musisz wiedzieć, że... - ale nic nie mogę poradzić. Słowa same płyną z moich ust. - ... kocham cię. - wyszeptałem cicho. W Twoich oczach zobaczyłem ból. Tyle bólu, którego za żadne skarby nie chciałem ci sprawić. Nie odpowiedziałaś nic, tylko wsunęłaś dłoń pod moje ramię i delikatnie pocałowałaś w policzek. Zaprowadziłem Cię do mojego ojca, który nerwowo wiercił się przy drzwiach.
- Erica nadal nie ma. - westchnął zaniepokojony.
- Jak to nie ma?! - szepnęłaś.
- Marc zapomniał obrączek w domu, Eric pojechał po nie piętnaście minut temu, powinien już tu być. - sapnął nerwowo wyłamując palce. To moja wina i tylko moja. Gdybym nie zapomniał tych cholernych obrączek stalibyście razem naprzeciw księdza szczęśliwi, jak nigdy wcześniej. 
W tym momencie do środka wbiegła moja matka. Cała się trzęsła,miała rozmazany makijaż i ledwo co stała na nogach. Szybko złapałem ją na ręce.
- Co się stało? - zapytał ojciec.
- Eric...on... - szlochała.
- Co Eric?! 
- Miał wypadek. - odparła, po czym zemdlała.

Od autorki: Witam Was moje kochane na nowym blogu! Będzie to coś zupełnie innego, nigdy tak nie pisałam, więc przymknijcie troszkę oczy na błędy. Pisząc to opowiadanie zapewne nie raz uronię łzę, mam nadzieję, że wy też. Bloga dedykuję w całości mojej kochanej Minizie, która obchodzi dzisiaj urodziny! Słonko, życzę ci dużo zdrowia, spełnienie marzeń, byś wytrzymała ze mną jeszcze długo, długo i żebyś spotkała Czesława! <3
Proszę o szczere komentarze, pozdrawiam i do napisania! Laurel.

Obserwatorzy