Wydawało mi się, że moje życie stanęło w miejscu, byłem nieobecny. Nie mogłem pojąć, że po śmierci Erica czas płynie dalej, powoli o nim zapominając. Tak bardzo tęsknię...
Siedzę w szatni, wyczerpany po treningu, niemogący przywyknąć do codzienności. Trener nie daje mi już taryfy ulgowej, traktuje mnie jak każdego innego zawodnika, za co jestem mu w pewnym sensie wdzięczny. Nie mogłem już znieść tych gestów, słów, zachowań przepełnionych współczuciem.
Dzień po pogrzebie Erica pomogłem Ci w przeprowadzce. Przez całą drogę do akademika nie odezwałaś się ani słowem. Kątem oka zobaczyłem Twoją zapłakaną twarz, która odbijała się w szybie samochodu. Serce mi się krajało. Gdybym mógł wziąłbym choć trochę Twojego bólu na swoje barki, by Ci ulżyć. Chciałem pokrzepiająco ścisnąć Twoją dłoń i powiedzieć, że z czasem serce przestanie boleć, ale nie chciałem Cię okłamywać. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Wniosłem walizki na trzecie piętro akademika, który nie prezentował się zbyt przyjaźnie.
- Rose, jesteś pewna, że... - zacząłem przekonywać Cię po raz setny.
- Tak, Marc. - lekko się uśmiechnęłaś. - To mieszkanie miało być wspólne... nie dałabym rady sama w nim mieszkać. - westchnęłaś. - Dziękuję za pomoc z tymi walizkami i... za wczoraj. Do widzenia, Marc. - zakończyłaś delikatnie ściskając moje ramię, po czym zniknęłaś ze drzwiami. W tej chwili poczułem dziwną pustkę w sercu, było to zupełnie inne uczucie niż brak Erica. Westchnąłem ciężko, po raz ostatni spojrzałem na drzwi i wróciłem do samochodu.
W końcu nie wytrzymałem. Po jednym z treningów postanowiłem Cię odwiedzić. Nie wiedziałem, czy robię dobrze, ale za nim zdążyłem nad tym dłużej i racjonalnie pomyśleć już stałem pod drzwiami Twojego mieszkania i pukałem. Nikt jednak nie otworzył. Już chciałem odejść, ale coś mnie powstrzymało. Nacisnąłem klamkę, a po chwili moim oczom ukazał się mały, niezbyt bogato urządzony pokój. W końcu to akademik, więc bałagan jaki tam zastałem nie powinien mnie dziwić, ale... po środku tego wszystkiego zobaczyłem Ciebie. Małą, drobną Rose opatuloną w koszulkę i bluzę Erica, leżącą na kanapie. Rozejrzałem się dookoła i zdałem sobie sprawę, że wszędzie leżą ubrania mojego brata. Koszulka FC Barcelony, którą ode mnie dostał, bluza uczelni, na którą uczęszczał, marynarka, koszulki ze śmiesznymi napisami, które tak uwielbiał. Wszystkie wspomnienia powróciły i ledwo udało mi się powstrzymać przed płaczem. Przykucnąłem obok Ciebie dokładnie studiując każdy milimetr Twojej twarzy. Dopiero teraz zauważyłem, że masz mały pieprzyk pod okiem, ślad po kolczyku pod wargą, małą bliznę na łuku brwiowym i popękane, trzęsące się usta.
- Rose... - szepnąłem odgarniając kosmyk włosów z Twojej twarzy, na co cicho jęknęłaś.
- Eric? - wymamrotałaś ledwo dosłyszalnie. Chciałem przytaknąć, sprawić, byś choć przez chwilę znów była szczęśliwa... lecz ta okrutna, szara rzeczywistość ponownie spadłaby na Ciebie jak grom z jasnego nieba powodując jeszcze większy ból.
- Nie, to... - przełknąłem ślinę. - ... to ja, Marc. - dodałem z bólem serca. Wtedy powoli otworzyłaś spuchnięte oczy i spojrzałaś w moje, tak głęboko, że wstrzymałem oddech. Wydawało mi się, że czytasz moje myśli.
- Co tutaj robisz? - zapytałaś powoli, rozglądając się dookoła.
- Chciałem sprawdzić jak się trzymasz. - wydukałem bez zastanowienia. Usiadłaś, a do Twoich oczu zapłynęły łzy.
- Jak się trzymam? - prychnęłaś. - Wcale się nie trzymam! Za każdym razem, kiedy jestem sama płaczę i nie wiem co mam robić. Ubieram jego koszule, jak jakaś psychopatka. Wiesz dlaczego? Bo chcę znów poczuć jego zapach! Chociaż na tą krótką chwilę mieć Erica przy sobie. Za każdym razem , gdy trzymam jakąś rzecz, która do niego należała wydaje mi się, że tu jest... przy mnie...znowu. - mówiłaś nieprzerwanie, zanosząc się płaczem.
Od autorki:No i kolejny rozdział za nami. Nie przyzwyczajajcie się do tego, ze tak często, ponieważ mam ferie, co oznacza więcej pisania. Wczoraj byłam na imprezie... o ludzie, nie czuje nóg po prostu. Rozdział bardzo króciutki, ale muszę przyznać, że długo nad nim siedziałam, aby oddać te wszystkie emocje, nie wiem, czy choć w połowie mi się to udało, Wy to ocenicie. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!
~*~
Mijają dni, tygodnie, a ból nie staje się coraz mniejszy, wręcz przeciwnie. Każdy dzień bez Erica był nie do zniesienia. Starał się odprowadzać mnie na treningi, jedliśmy razem posiłki, graliśmy w piłkę... nigdy nie przyzwyczaję się do jego... braku. Moje życie stało się nudne, monotonne, nie miałem na nic siły i ochoty. Brakowało mi nie tylko Erica, ale także Ciebie. W końcu nie wytrzymałem. Po jednym z treningów postanowiłem Cię odwiedzić. Nie wiedziałem, czy robię dobrze, ale za nim zdążyłem nad tym dłużej i racjonalnie pomyśleć już stałem pod drzwiami Twojego mieszkania i pukałem. Nikt jednak nie otworzył. Już chciałem odejść, ale coś mnie powstrzymało. Nacisnąłem klamkę, a po chwili moim oczom ukazał się mały, niezbyt bogato urządzony pokój. W końcu to akademik, więc bałagan jaki tam zastałem nie powinien mnie dziwić, ale... po środku tego wszystkiego zobaczyłem Ciebie. Małą, drobną Rose opatuloną w koszulkę i bluzę Erica, leżącą na kanapie. Rozejrzałem się dookoła i zdałem sobie sprawę, że wszędzie leżą ubrania mojego brata. Koszulka FC Barcelony, którą ode mnie dostał, bluza uczelni, na którą uczęszczał, marynarka, koszulki ze śmiesznymi napisami, które tak uwielbiał. Wszystkie wspomnienia powróciły i ledwo udało mi się powstrzymać przed płaczem. Przykucnąłem obok Ciebie dokładnie studiując każdy milimetr Twojej twarzy. Dopiero teraz zauważyłem, że masz mały pieprzyk pod okiem, ślad po kolczyku pod wargą, małą bliznę na łuku brwiowym i popękane, trzęsące się usta.
- Rose... - szepnąłem odgarniając kosmyk włosów z Twojej twarzy, na co cicho jęknęłaś.
- Eric? - wymamrotałaś ledwo dosłyszalnie. Chciałem przytaknąć, sprawić, byś choć przez chwilę znów była szczęśliwa... lecz ta okrutna, szara rzeczywistość ponownie spadłaby na Ciebie jak grom z jasnego nieba powodując jeszcze większy ból.
- Nie, to... - przełknąłem ślinę. - ... to ja, Marc. - dodałem z bólem serca. Wtedy powoli otworzyłaś spuchnięte oczy i spojrzałaś w moje, tak głęboko, że wstrzymałem oddech. Wydawało mi się, że czytasz moje myśli.
- Co tutaj robisz? - zapytałaś powoli, rozglądając się dookoła.
- Chciałem sprawdzić jak się trzymasz. - wydukałem bez zastanowienia. Usiadłaś, a do Twoich oczu zapłynęły łzy.
- Jak się trzymam? - prychnęłaś. - Wcale się nie trzymam! Za każdym razem, kiedy jestem sama płaczę i nie wiem co mam robić. Ubieram jego koszule, jak jakaś psychopatka. Wiesz dlaczego? Bo chcę znów poczuć jego zapach! Chociaż na tą krótką chwilę mieć Erica przy sobie. Za każdym razem , gdy trzymam jakąś rzecz, która do niego należała wydaje mi się, że tu jest... przy mnie...znowu. - mówiłaś nieprzerwanie, zanosząc się płaczem.
Od autorki:No i kolejny rozdział za nami. Nie przyzwyczajajcie się do tego, ze tak często, ponieważ mam ferie, co oznacza więcej pisania. Wczoraj byłam na imprezie... o ludzie, nie czuje nóg po prostu. Rozdział bardzo króciutki, ale muszę przyznać, że długo nad nim siedziałam, aby oddać te wszystkie emocje, nie wiem, czy choć w połowie mi się to udało, Wy to ocenicie. Pozdrawiam i do napisania, Laurel!