środa, 26 lutego 2014

rozdział 4: ta miłość...bolała

Przez następne dni nie mogłem myśleć o niczym innym, tylko o Tobie. Chciałem trzymać Cię w ramionach, pocieszać i uspokajać. Byłem nieobecny do tego stopnia, że trener nie powołał mnie nawet na ostatnie mecze ligowe. W każdej chwili brakowało mi Erica. Niedługo Mistrzostwa Świata - to właśnie z Nim oglądałem mecze, to On trzymał kciuki za to, żeby Del Bosque mnie powołał, to On najbardziej we mnie wierzył. A teraz już Go nie ma i nigdy nie wróci. Świadomość, że właśnie przeze mnie miał ten cholerny wypadek niszczyła mnie od środka. Gdybym mógł cofnąłbym czas, zrobiłbym wszystko, by mój brat wrócił. 
On wiedział, że Cię kocham i w pewien sposób to akceptował - sam powiedział to na nagraniu. Był tak wyrozumiały, a ja? Szczerzyłem się jak głupi do sera i myślałem o nieprzyzwoitych rzeczach, gdy się przebierałaś. Nie miałem prawa widzieć Twojego ciała.
~*~
Tego dnia miałaś urodziny. Pierwsze co zrobiłem po treningu - wybrałem się do centrum handlowego, by kupić Ci prezent. Nie wiedziałem kompletnie co to ma być. Dopiero po dłuższym czasie przypomniałem sobie, że uwielbiasz nagrywać filmy, w końcu studiujesz reżyserię. Uwieczniałaś każde spotkanie rodzinne, co było naprawdę urocze. Wydałem niemałe pieniądze na najlepszą kamerę jaką mieli, ale czym jest forsa w porównaniu do Twojego uśmiechu? W sklepie poprosiłem o zapakowanie, po czym wróciłem do domu, by się przebrać w coś eleganckiego. Nie mówiąc rodzicom gdzie idę pojechałem do Ciebie. Serce łomotało mi w piersi, chciało wyskoczyć i pognać do Ciebie. Po drodze wstąpiłem do kwiaciarni i kupiłem bukiet fioletowych róż, które oznaczają miłość od pierwszego wejrzenia. Od momentu, w którym zobaczyłem Cię siedzącą w pociągu i ściskającą kurczowo torebkę nie było godziny, bym o Tobie nie myślał. Tak bardzo Cię kochałem. Ta miłość...bolała.
Zapukałem do drzwi, jednak nikt nie otworzył. Pomyślałem, że znów spałaś owinięta ubraniami Erica. Popchnąłem je lekko i zobaczyłem Cię siedzącą na kanapie, przed telewizorem. Byłaś cała zapłakana, obejmowałaś skrawek koszuli Erica, na ramionach miałaś zarzuconą jego marynarkę, a na stole zauważyłem dwa kubki, z waszymi imionami, z których zawsze piliście kawę. Słyszałem Twój radosny śmiech i głos Erica, które wydobywały się z głośników stojących po obu stronach telewizora.
- Marc?! - podskoczyłaś na kanapie kiedy mnie zobaczyłaś i zaczęłaś wycierać zapłakane oczy.
- Pójdę, nie będę ci przeszkadzał. - jęknąłem odwracając się w stronę drzwi.
- Nie, zaczekaj. - odparłaś zatrzymując film i wstając. - Cieszę się, że cię widzę. - dodałaś podchodząc.
- Ja... - przełknąłem ślinę. - Znaczy się ty... masz dzisiaj urodziny i... - nie mogłem wydusić z siebie nic sensownego.
- Dziękuję, jesteś kochany. - uśmiechnęłaś się lekko, wspięłaś się na palce i pocałowałaś mnie w policzek.
- Wszystkiego najlepszego. - wyszeptałem przytulając Cię. Wyciągnąłem kwiaty i prezent w Twoim kierunku.
- Nie trzeba było... - pokiwałaś głową patrząc na rozmiar paczki.
- Mam nadzieję, że ci się spodoba. - odrzekłem lekko speszony. Serce zabiło mi szybciej kiedy zobaczyłem na twojej twarzy szeroki i szczery uśmiech. Położyłaś paczkę na blacie kuchennym i zerkając na mnie kątem oka zaczęłaś ją odpakowywać. Obserwowałem jak z każdą kolejną sekundą coraz szerzej otwierasz usta.
- Marc. - zwróciłaś się do mnie mrużąc oczy. - Nie mogę tego przyjąć. - dodałaś podchodząc do mnie z na wpół zapakowaną kamerą.
- Musisz. - złapałem Cię za dłoń. - Kupiłem to specjalnie dla ciebie. Należy ci się, zasłużyłaś na to. - lekko się uśmiechnąłem. Spoglądałaś mi głęboko w oczy, jakbyś czegoś szukała.
- Marc... - szepnęłaś odkładając paczkę na blat. Podeszłaś i położyłaś dłoń na moim policzku, na co moje ciało zareagowało gęsią skórką. - Wiem, że mnie kochasz... - zająknęłaś się, a mi zrobiło się ciepło. Czułem, jak kropelki potu spływają mi po plecach. - ...ja również coś do ciebie czuję, ale potrzebuję czasu, potrzebuję żałoby. Boję się, że już nigdy do nikogo nie poczuję tego, co do Erica. Chcę, żebyś wiedział, chociaż pewnie wiesz... on był miłością mojego życia. - gdy to mówiłaś oboje mieliśmy łzy w oczach. Od zawsze wiedziałem, że moje uczucia do Ciebie nie mają sensu, lecz teraz, kiedy powiedziałaś, że również coś do mnie czujesz serce zaczęło mi łomotać. Poczekam na Ciebie tak długo, ile będzie trzeba. Miesiące, lata, dla mnie liczyłaś się tylko Ty.
- Wiem o tym. - lekko się uśmiechnąłem ujmując Twoje dłonie. - Był moim bratem, wiedziałem jaki był wspaniały i dlaczego się w nim zakochałaś, ale chcę żebyś wiedziała, że będę na ciebie czekał, jak długo będzie trzeba. - pocałowałem Twoje dłonie, w tym samym czasie patrząc Ci w oczy.
- Marc...- szepnęłaś, a ja rozkoszowałem się Twoim głosem i sposobem, w jaki wymawiałaś moje imię. - Jesteś cudowny, ale nie mogę ci niczego obiecać. - dodałaś. 
- Nie jestem Ericem i nigdy nim nie będę, ale jeśli dasz mi szansę będę tylko twój. - odrzekłem spuszczając wzrok. Łzy spływały mi po twarzy, nie mogłem ich powstrzymać. Tyle emocji i uczuć, nie przygotowałem się na to wszystko. Tak boleśnie Cię pragnąłem. Byłem pieprzonym egoistom, postawiłem Cię w takiej sytuacji, a ty po prostu potrzebowałaś czasu.

Od autorki: Kolejny rozdział, akurat ten mi się podoba, mam nadzieję, że Wam też. Nie jest zbyt długi, w porównaniu do ostatniego. Jeśli ktoś jeszcze nie czytał to zachęcam do zajrzenia na tu-me-ayudas, gdzie pojawił się prolog. Pozdrawiam i do napisania! Laurel.

wtorek, 11 lutego 2014

rozdział 3: nie powinienem tak na Ciebie patrzeć

Od tego koszmarnego dnia minął miesiąc. Równo miesiąc temu Eric zginął w wypadku, którego nie byłoby gdybym nie zapomniał z domu obrączek. To zdarzenie odmieniło życie wielu osób. Rodzicom odebrało ukochanego syna, mi brata, a Tobie miłość życia. Ubrany w ciemnogranatowe jeansy i sportową marynarkę, z kwiatami w ręku zmierzałem w stronę grobu Erica. Kilka minut wcześniej siedziałem w samochodzie nie mogąc złapać oddechu. Gdzie tu sprawiedliwość? Eric miał przed sobą całe życie u Twojego boku. Mieliście mieć dzieci i dom z ogródkiem na przedmieściach Barcelony. Mieliście chodzić na mecze syna czy występy baletowe córki. To ja nie mam po co żyć. Chociaż? Moje życie nabrało sensu dzięki Tobie, Rose. Uwielbiałem patrzeć jak na uroczystościach rodzinnych biegałaś z telefonem czy kamerą i nagrywałaś wszystko, a kiedy wesoło gawędziłaś w kuchni z moją matką miałem ochotę Cię przytulić i powiedzieć, że jesteś cudowna. Lecz wtedy obejmował Cię Eric i całował w skroń. Byliście tak szczęśliwi, a ja to zniszczyłem. 
Wiesz co mnie jednak urzekło? Że nigdy nie dałaś mi odczuć, że to przeze mnie. Tak, wybuchałaś, by powiedzieć, że nigdy nie zastąpię Ci Erica, ale w pewnym sensie wspierałaś mnie. 
Wziąwszy się w garść wystartowałem z samochodu jak torpeda, mając nadzieję, że pewność siebie mnie nie opuści. Myliłem się. Z każdym krokiem, który przybliżał mnie do płyty nagrobnej Erica stawałem się coraz słabszy. Siła, którą jak mi się wydawało miałem kilka minut wcześniej rozpłynęła się, nie zostawiając po sobie śladu. Załamałem się, kiedy zobaczyłem Twoje drobne ciało opięte czarną sukienkę. Nie miałem serca przeszkadzać Ci w tej ważnej chwili, jednak nadepnąłem na gałązkę, sprawiając, że się odwróciłaś.
- Przepraszam, Rose, ja... - jęknąłem żałośnie nie wiedząc jak się usprawiedliwić. Wtedy na Twojej twarzy pojawił się blady, lecz serdeczny uśmiech.
- Nic się nie stało. Cieszę się, że cię widzę. - odrzekłaś ponownie odwracając się do mnie plecami. Podszedłem bliżej i serce podskoczyło mi do gardła. Miałaś opuchnięte oczy, rozmazany makijaż i cała dygotałaś. Po odłożeniu kwiatów na nagrobek bez wahania zdjąłem marynarkę i delikatnie położyłem ją na Twoich ramionach. 
- Dziękuję. - obdarowałaś mnie najpiękniejszym uśmiechem jaki widziałem...co ja gadam ?! cała byłaś piękna, mimo płaczu. Chciałem wykrzyczeć całemu światu jak bardzo Cię kocham. Spoglądałaś mi prosto w oczy, a ja mogłem skupić się tylko na łzach spływających po Twoich policzkach. Zamknęłaś oczy i ukryłaś twarz w dłoniach szlochając. Obejmując Cię czułem, jak uginają się pod Tobą kolana, a ciało staje się wiotkie i bezwładne.
- Tak bardzo za nim tęsknię. - wyszeptałaś w moje ramię.
- Cii... ja też. - odparłem głaszcząc Twoje włosy. Czułem łzy wsiąkające w moją koszulę i wciąż trzęsące się ciało. 
Nie wiem przez jak długi czas tak staliśmy, ale mógłbym wieki trzymać Cię w ramionach. W końcu uspokoiłaś się, chwilę staliśmy w ciszy, aż stwierdziłaś, że czas na Ciebie, a ja zaproponowałem podwózkę. Po chwili wahania zgodziłaś się i poszliśmy w stronę mojego samochodu. Całą drogę przemilczeliśmy, słowa były zbędne i oboje o tym wiedzieliśmy. Gdy parkowałem na parkingu obok akademika otworzyłem usta, by się pożegnać, jednak uprzedziłaś mnie.
- Wejdziesz na kawę? - zapytałaś.
- Tak, chętnie. - odparłem wysiadając z auta. 
Weszliśmy do Twojego mieszkania, które nie wyglądało już tak, jak zastałem je kilkanaście dni temu.
- Rozgość się. Pójdę się tylko przebrać i już robię kawę. - oznajmiłaś, po czym zniknęłaś za drzwiami drugiego pokoju. Studiowałem każdy tytuł książki ustawionej na szafce. Coś jednak przykuło moją uwagę bardziej niż one. Nie zamknęłaś do końca drzwi i widziałem Twoje szczupłe ciało, kiedy zdejmowałaś sukienkę. Miałaś teraz na sobie tylko czarną, koronkową bieliznę, która podkreślała opaleniznę. Zauważyłem niewielki tatuaż w kształcie znaku nieskończoności pomiędzy dołeczkami w plecach. Poczułem się okropnie. Nie powinienem tak na Ciebie patrzeć, nie miałem prawa, nie byłaś moja, choć tak bardzo tego pragnąłem. Nie tylko Twojego ciała, które mógłbym dotykać, ale przede wszystkim chciałem, byś była obecna w moim życiu... mimo, że nie powinienem.
Kiedy sięgnęłaś do stanika i go odpięłaś moje ciało zadrżało, a serce podskoczyło do gardła. Wstrzymałem oddech i jak zahipnotyzowany śledziłem każdy Twój ruch. Założyłaś jeansy, top i szarą, obszerną bluzę, która w przeciwieństwie do sukienki dosłownie Cię miażdżyła. Szybko odsunąłem się od drzwi i wróciłem do szafki wziąć nie mogąc nabrać oddechu. Kiedy wyszłaś dosłownie rozbierałem Cię wzrokiem. Wiem, że to było złe i nie powinienem, ale nie mogłem się powstrzymać. Wyobrażałem sobie, jak zdejmuję z Ciebie ten worek, odrzucam go w kont i delikatnie pieszczę Twoje ciało.
- Marc, słuchasz mnie? - z zadumy wyrwał mnie Twór głos. Ze zdziwieniem zdałem sobie sprawę, że nie stoisz przede, lecz za mną, w kuchni z czajnikiem w ręku.
- Tak, przepraszam. - odrzekłem rozczesując palcami włosy.
- Pytałam się jaką chcesz kawę. 
- Prawdziwą, dziękuję. - po tych słowach usiadłem na kanapie rozglądając się dookoła. Po kilku minutach usiadłaś obok podając mi kubek gorącej herbaty. Włosy miałaś związane wysoko w koński ogon, dzięki czemu widziałem każdy milimetr Twojej twarzy.
- Mogę coś sprawdzić na komputerze? Trener miał nam wysłać... 
- Jasne, jest pod stolikiem. - odparłaś z lekkim uśmiechem. Schyliłem się i położyłem laptop na stoliku, po czym go włączyłem.
- Opowiadaj jak tam w klubie, dawno się w końcu nie widzieliśmy. - zagaiłaś.
- Wszystko okej, dostajemy wycisk, przed nami trudne mecze. - westchnąłem. Laptop załączył się. Chciałem wejść na skrzynkę pocztową, jednak ekran nagle zgasł, a po chwili znów się pojawił. Zobaczyłem twarz Erica w zbliżeniu. Kątem oka spojrzałem na Ciebie. Przysłoniłaś usta dłonią, na którą naciągnięte były rękawy bluzy, a oczy wyrażały zaskoczenie.
- Cześć, kochanie. - odezwał się Eric w nagraniu. - Jeśli teraz mnie słuchasz, znaczy to, że mnie już przy Tobie nie ma. Nie wiem ile miesięcy czy lat minęło, ale chcę żebyś wiedziała, że bardzo cię kocham. Jestem właśnie w swoim pokoju, za chwilę weźmiemy ślub i będziemy szczęśliwi. Nagrywam ten film, ponieważ chcę, żebyś wiedziała jak ważna dla mnie jesteś, nawet jeśli mnie przy tobie nie ma. Kto wie, może za tydzień, miesiąc, za dziesięć lat potrąci mnie samochód albo dowiem się, że jestem nieuleczalnie chory. Kto może to wiedzieć? Jeśli tak się stanie, to chcę żebyś wciąż żyła pełnią życia i pewnego dnia znów miała męża, który pokocha cię tak bardzo jak ja. Wiesz kto może nim być? Mój brat. - parsknął cichym, sympatycznym śmiechem. - Wiem, że cię kocha. Jeśli do tego czasu, jeszcze nikogo nie znalazł, to proszę cię, pomóżcie sobie nawzajem. Muszę kończyć, zaraz zobaczę cię w pięknej białej sukni. - uśmiechnął się szeroko. W tym momencie usłyszał głos ojca:,, Eric! Chodź tylko! mamy problem!". Odwrócił się w stronę drzwi, a po chwili znów do obiektywu. - Ciekawe co to za problem. Mam nadzieję, że za niedługo będziemy się z niego śmiać. Kocham cię, Rose. - zakończył. Spojrzałem na Ciebie. Płakałaś, ukrywając twarz w dłoniach i szlochając.
- Nie wiem co nacisnąłem, chciałem tylko wejść na pocztę. - powiedziałem cicho do samego siebie.- Rose... - szepnąłem obejmując Cię mocno. Schowałaś twarz pomiędzy moją szyją i obojczykiem mocząc słonymi łzami moją skórę. 
- Dlaczego?! - krzyknęłaś mocniej wtulając się we mnie, na co bardziej Cię ścisnąłem. Cała dygotałaś, nie mogłaś złapać oddechu. 
- Nie płacz, proszę... - jęknąłem, a w moich oczach również zebrały się łzy.

Od autorki: Kiedy pisałam ten rozdział płakałam jak głupia. Dopiero co zobaczyłam ,,Szkołę Uczuć" i miałam wenę. Jest dużo dłuższy niż poprzedni, mam nadzieję, że się spodoba, bo mi przypadł do gustu. Jeśli ktoś nie czytał zapraszam na prolog, który pojawił się na final-farewell. Pozdrawiam i do napisania! Laurel.

Obserwatorzy