niedziela, 25 maja 2014

epilog: daj nam szansę

Siedziałem przed kominkiem gdzieś pośrodku odłamków stolika i piłem czystą. Głowa bolała mnie od odgłosów palącego się drewna i kropli deszczu, które uderzały o parapety okien. Szeroko otwartymi oczami spoglądałem na kończący się trunek. Gdy próbowałem wstać zakręciło mi się w głowie i upadłem na kolana. 
- Kurwa! - przekląłem podnosząc się do pionu i spoglądając na poranioną dłoń. Ciepła, paląca krew spływała wzdłuż ręki aż do łokcia. Idąc do łazienki odstawiłem butelkę na stolik i zacząłem szukać  apteczki. Nie mogłem już słuchać tego pierdolonego deszczu! Czułem, jak rozsadza mi głowę. Wyciągnąłem małe pudełeczko zza lustra i postawiłem je na umywalce. Ręce trzęsły mi się tak, że nie mogłem go otworzyć. 
- Moment! - zawołałem, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Starałem się szybciej otworzyć to cholerstwo, ale nie dałem rady. Nagle stanąłem jak wryty. Odwróciłem się i zobaczyłem Ciebie stojącą w progu. Byłaś cała mokra, miałaś rozmazany makijaż, lecz i tak byłaś piękna. 
- Przepraszam, drzwi były otwarte. - szepnęłaś spoglądając na mnie. Zaschło mi w ustach, nie wiedziałem co powiedzieć, zakręciło mi się w głowie i zrobiło duszno. - Co ci się stało?! - zapytałaś podchodząc bliżej. Wciąż nie mogłem wydobyć z siebie słów. Czułem się, jakbym był sparaliżowany. Dotknęłaś mojej dłoni i przyjrzałaś się jej. - Trzeba jechać z tym do szpitala, na szycie. - odparłaś przenosząc wzrok na moją twarz. 
- Co?! Nie! - od razu wrócił mi głos. Nienawidziłem szpitali, a co dopiero igieł. 
- Tylko tyle masz do powiedzenia?- zapytałaś zaciskając usta w cienką linię.
- Ja?! To ty miałaś wrócić do domu! - naskoczyłem na Ciebie pod wpływem alkoholu szumiącego w mojej głowie. Od razu tego pożałowałem, zobaczyłem jak łzy nachodzą Ci do oczu.
- Ale nie wróciłam, a ty zamiast o mnie walczyć wolałeś się upić! - krzyknęłaś wychodząc z łazienki. Porwałem pierwszy lepszy ręcznik i owinąłem nim rękę. 
- O nie, nie, nie! - zawołałem łapiąc Cię za łokieć i odwracając w swoją stronę. - Ja o ciebie walczyłem! - syknąłem. - To ty...
- Potrzebowałam czasu! - przerwałaś mi zaciskając szczękę. 
- No to go dostałaś!
- Wiesz co? Po raz pierwszy w życiu mam ochotę cię zabić i pocałować!
- Więc to zrób! - krzyknąłem nie bardzo zdając sobie sprawę z Twoich słów. Po chwili poczułem piekący ból na policzku, na którym zapewne odbił się ślad Twojej dłoni, a zaraz potem ujęłaś moją twarz i delikatnie mnie pocałowałaś. Kręciło mi się w głowie. Nie pojmowałem tej całej sytuacji. Byłaś tu, obok, mogłem Cię dotknąć. Całowałaś mnie tak, jakby był to nasz pierwszy i ostatni pocałunek. Odsunęłaś się ode mnie zagryzając dolną wargę. 
- Daj nam szansę, proszę... - szepnęłaś. - Przez te miesiące myślałam, że oszaleję. - dodałaś ze łzami w oczach. Serce podskoczyło mi do gardła. Lekko się uśmiechnąłem i nie pozostawało mi nic innego, jak mocno Cię przytulić. 

Od autorki: Celowo zakończyłam to opowiadanie w taki sposób. Niech każda z Was wyobrazi sobie ich przyszłość jak chce. Pokochałam to opowiadanie całym sercem i jestem z niego naprawdę dumna. Marc był tutaj idealnym mężczyzną, który walczy o miłość, ale też cierpi. Co do Rose, to najpierw było mi jej niezmiernie szkoda, później mnie irytowała, a na koniec znów ją pokochałam. Ah... Z całego serca dziękuję Wam wszystkim za ponad 10 000 wejść i 150 komentarzy, jesteście wspaniałe! <3 Łzy spływają mi po policzkach, bo bardzo szkoda mi, że kończę tą historię, ale po co ją bezsensownie ciągnąć. Mam nadzieję, że epilog się podoba. Teraz możecie znaleźć mnie na Alvaro, a niedługo zapewne zacznę kolejne opowiadanie. Pozdrawiam, Laurel ;*

poniedziałek, 19 maja 2014

rozdział 9: nie potrafię tak

Leżałaś obok, odwrócona plecami i zataczałaś koniuszkami palców małe kręci na moim przedramieniu. Pierwszy raz od dawna byłem naprawdę szczęśliwy. Mógłbym Cię obejmować tak przez cały czas. Podniosłem się i ucałowałem Twoje nagie ramię. Usłyszałem cichutki, radosny śmiech. Wyciągnęłaś rękę i splotłaś moje palce ze swoimi. Objąłem Cię i odwróciłem w swoją stronę. Uśmiechnęłaś się uroczo spoglądając mi w oczy. Pocałowałem Cię delikatnie napawając się tą bliskością. Czułem jak Twoja dłoń powoli zsuwa się w dół moich pleców. Przygryzłem Twoją wargę i uśmiechnąłem się.
- Muszę zbierać się na trening. - szepnąłem. 
- Nie wydaje mi się. - parsknęłaś kładąc się na mnie. Całowałaś mnie po szyi lekko ją przygryzając. 
- Naprawdę muszę iść. - jęknąłem. - Mogę skorzystać z łazienki?
- A mogę ci pomóc? - parsknęłaś. Wstałaś, zawinęłaś się w pościel i potykając się o ubrania zniknęłaś za drzwiami. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Po chwili poszedłem w Twoje ślady. Słyszałem wodę spod prysznica, a kiedy otworzyłem drzwi łazienki zobaczyłem białą pościel leżącą na podłodze. Prychnąłem i wskoczyłem pod prysznic.
~*~
Przez cały trening nie mogłem się skupić. Już wiem dlaczego przed ważnymi meczami zawodnicy mają zakaz widywania się z... partnerkami. Robiąc ente z kolei okrążenie dyszałem jak aportujący pies. 
- Marc, a co to...? - zapytał Gerard z bananem na twarzy wiercąc mi palcem dziurę na szyi pod uchem. Uderzyłem go w dłoń, którą szybko odsuną i razem z Fabregasem zaczął się śmiać. Dotknąłem miejsca, które przed chwilą macał Pique, jednak nic tam nie wyczułem. 
- Z kim imprezowałeś, co, ogierze? - parsknął Cesc. 
- Z bardzo miłą panią. - odparłem lekko się czerwieniąc i uśmiechając. 
- Uuuuuu. - zawyli obaj. 
Po treningu, kiedy miałem iść brać prysznic spojrzałem w lustro. Okazało się, że mam na szyi dość dużą malinkę. Uśmiechnąłem się sam do siebie na wspomnienie wczorajszego wieczoru i dzisiejszego poranku. Wziąłem prysznic i spakowałem się, po czym ruszyłem przez parking w stronę samochodu, o którego opierał się Andres. 
- Potrzebujesz podwózki? - zapytałem rzucając torbę na tylne siedzenie pojazdu. Hiszpan złapał mnie za ramiona i spojrzał mi w oczy. Mimo, że był starszy ode mnie bardzo dobrze się z nim dogadywałem, był moim prawdziwym przyjacielem.
- Wiem, że to chodzi o Rose. - oznajmił poważnie, na co serce zaczęło mi mocno bić i zrobiło się ciepło. Mina mi zrzedła, a twarz pobladła. - Marc, posłuchaj... - zaczął, jednak nie miałem na to wszytsko ochoty.
- Nie, to ty posłuchaj! Pierwszy raz od dawna jestem szczęśliwy, a ty, zamiast cieszyć się moim szczęściem chcesz to wszystko zepsuć! - wyrwałem mu się. 
- Chcę, żebyś był szczęśliwy, ale to nie wypali! Ona była narzeczoną twojego brata! on nie żyje, a Rose chce tylko zapomnieć! - krzyknął lekko szturchając mnie za ramię. Odtwarzałem jego słowa cały czas w głowie, w kółko i w kółko. Łzy napłynęły mi do oczu, jednak zacząłem szybciej mrugać, żeby nie dać tego po sobie poznać. W głębi serca wiedziałem, że Andres ma rację, jednak nie chciałem się do tego przyznać. - Wiem, że ją kochasz, ale ten związek... nie ma prawa istnieć. Proszę, przemyśl to. Chcę dla ciebie jak najlepiej. - zakończył poklepując mnie po ramieniu, po czym odszedł. Wsiadłem za kierownicę i oparłem o nią czoło. Łzy zaczęły spływać mi po policzkach, nie miałem siły ich zatrzymywać. Andres miał racje i wiedziałem o tym. Kochałem Cię całym sercem...
~*~
Po kilkunastu minutach w końcu wyjechałem z parkingu i skierowałem się w stronę Twojego mieszkania. Miałem kompletną pustkę w głowie, nie wiedziałem co mam zrobić, ale wiedziałem, ze Cię kocham i że jestem szczęśliwy. Zaparkowałem i wysiadłem z samochodu. Z każdą sekundą, kiedy zbliżałem się do drzwi serce biło mi coraz szybciej. Zapukałem i czekałem... jak na ścięcie. W końcu, po sekundach, które dłużyły się jak godziny otworzyłaś drzwi. Miałaś na sobą śliczną sukienkę, w której wyglądałaś jak mała dziewczynka. 
- Cześć. - uśmiechnęłaś się lekko wpuszczając mnie do środka. Nie miałaś jednak tak dobrego nastroju jak rano. - Marc, musimy porozmawiać... o tym, co stało się wieczorem. - przełknęłaś głośno ślinę, a mi zrobiło się duszno. 
- Wiem. - szepnąłem podchodząc do okna, po czym oparłem się o parapet. Czułem jak dotykasz dłonią moje plecy. Wstrzymałem oddech nie bardzo wiedząc co chcesz zrobić. 
- Nie potrafię tak. - jęknęłaś stając obok. Ujęłaś moją dłoń i przyłożyłaś do policzka. Miałaś łzy w oczach i dygotałaś. - Myślałam, że to wypali, że będę znowu szczęśliwa, ale... nie umiem. To wszystko stało się za szybko. - dodałaś. Stałaś teraz przede mną, pomiędzy moimi ramionami opierającymi się o parapet. Spuściłem oczy nie chcąc patrzeć Ci w oczy. Doskonale wiedziałem...
- Marc... - szepnęłaś błagalnie. W tym momencie łzy zaczęły spływać mi po twarzy.
- Ale ja tak bardzo cię kocham. - jęknąłem żałośnie zdając sobie sprawę, że biorę Cię na litość, a tego nie chciałem. 
- Też cię kocham. - odparłaś. Powiedziałaś to. Powiedziałaś. - Cały czas cię kochałam, ale bałam się tego. Daj mi czas... proszę. - zakończyłaś zbliżając swoją twarz do mojej, po czym złożyłaś na moich ustach delikatny pocałunek. - Kocham twój uśmiech, kocham twój śmiech, kocham to, jak bardzo ci na mnie zależy, ale...
- Ale? - uniosłem brwi.
- Ale bardziej kocham Erica. - spuściłaś wzrok uwalniając się z mojego uścisku. W tym momencie miałem wrażenie, że moje serce się zatrzymało. Wbiłaś mi nóż w plecy. Zagryzłem usta i tak po prostu wyszedłem. Przez całą drogę do samochodu nie mogłem złapać oddechu. Słyszałem jak mnie wołasz, jednak nie miałem zamiaru się zatrzymać.
~*~
Od tamtego dnia kinęło równo pół roku. Przez te miesiące nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Razem z kolegami z klubu chodziłem na imprezy, zatracając się w tym bez pamięci. Wszystko się zmieniło. Przyjaciele i piłka znów były na pierwszym miejscu moich wartości. Nie miałem z Tobą żadnego kontaktu, rodzice nie wiedzieli co się dzieje. Funkcjonowałem jakbym był w transie. Wyłączyłem uczucia. Czułem się jak robot, nie wiedziałem co do końca robię. Nie przejmowałem się niczym... aż do momentu, w którym w skrzynce na listy znalazłem kopertę zaadresowaną do mnie. Nadawcy nie było. Rozsiadłem się wygodnie na kanapie w salonie i otworzyłem kopertę. 
Drogi Marcu,
Czy tak powinno się zaczynać list? Nie wiem, prawdę powiedziawszy pierwszy raz go piszę. Nawet nie wiesz jak długo chciałam do Ciebie napisać, jednak nie miałam odwagi, a teraz kiedy to robię nie wiem co Ci napisać, chociaż chciałabym wiele... 
Chcę Cię przeprosić. Wiem ile musiałeś przeze mnie wycierpieć. Uwierz mi, gdybym mogła cofnęłabym czas i nigdy nie przyjechałabym do Barcelony. Nie chciałam sprawić Ci takiego bólu. Codziennie myślę o tym, jak wyglądałoby Twoje życie gdybym się w nim nie pojawiła. Zapewne byłbyś szczęśliwy z kobietą swojego życia u boku, którą ja nie jestem. Ale chcę, żebyś wiedział jedno: Kocham Cię. Szczerze, z całego serca Cię kocham i wiem, że Ty mnie też, ale chcę, żebyś przestał. Zapomnij o mnie, żyj pełnią życia, znajdź kobietę, która będzie Ciebie warta, która doceni Twoją troskę i miłość, ponieważ ja nie byłam w stanie tego docenić. 
Chciałam się z Tobą pożegnać. Wracam do Irlandii. Nawet nie wiesz jak się czułam mieszkając kilka kilometrów od Twojego domu i nie mogąc się do Ciebie przytulić czy chociaż odezwać, bo wiem, że przez ostatnie miesiące mnie znienawidziłeś. 
Żegnaj, 
Rose
Po przeczytaniu ostatnich słów łzy spłynęły mi po policzkach. Czułem się okropnie! Nie mogłem nic zrobić, byłem słaby. Świadomość, że lecisz właśnie do Irlandii, albo, że już w niej jesteś sprawiała, że miałem ochotę umrzeć. Złość, która we mnie siedziała chciała się wydostać na zewnątrz. Nie mogąc sobie z tym wszystkim poradzić wstałem i kopnąłem w stół, który po uderzeniu w panele rozbił się. Byłem słaby...

Od autorki: Uff... no to za nami ostatni rozdział tego opowiadania, a przed jeszcze epilog. Mam nadzieję, że Wam się podoba, bo uroniłam nad nim nie jedną łzę. Słowa pożegnania zostawię na epilog. Pozdrawiam i do napisania, Laurel.

Obserwatorzy